Miałaś urlop, to nie chciałem Ci przeszkadzać, bo była ładna pogoda i chciałem, żebyś wykorzystała.
Ale teraz jest już Twój ostatni dzień, więc poszliśmy robić.
Bo nic nie zrobiłaś w czasie swojego urlopu.
Na wstępie powiedziałam, że jestem tak wykończona ostatnimi dwoma miesiącami, że nie zgadzam się na żadne porządki, remonty, a nawet szybkie mycie okien (które się i tak przydarzyło pod koniec, ale wiadomo, że mamie po drabinach biegać nie pozwolę).
No, to poprawki rynny i delikane porządki w suterenie.
Urlop mi się skończył i do pracy czas wracać, ale po prawdzie, nie czuję, żeby to urlop był. Iza z dziećmi była, i jak to z małymi dziećmi jest, ciszy i spokoju nie było. Za to pełno wygłupów i szaleństw. Trochę rzeki, mnóstwo słońca i wspólnego czasu. Przeleciał raz dwa.
Ze wszystkiego najtrudniejsze jednak było to, że w lipcu. Kto to widział, w lipcu urlop! Zaburzyło mi to rytm miesięcy wakacyjnych, a tym samym roku, ale skoro tak wiele jest inaczej, niż zawsze, to może mogę się już przyzwyczaić?
I, że nie czułam, że z dziećmi moimi czas spędzam wartościowo. Nie, nie biczuję się. Słyszę czasem po prostu, że nie umiem wyluzować i odpuścić. A ja po prostu lubię czuć, że jesteśmy w czymś razem, a tym razem tego nie czułam. To się tłumaczę.
Ale! Jeśliby się jednak przez chwilę zastanowić, to dzień z pracą fizyczną przy rynnie był całkiem przyjemny. Może więc w roboczym ubranku po podwórku?
Tak czy inaczej, woda moim ukojeniem. I słońce, najlepiej upalne.
I tak oto złożyłam zamówiene na pogodę na resztę lata. Jeślibym tylko mogła jeszcze o mały dodatek poprosić. Deszcze co jakiś czas w nocy. Tak, jak za czasów dziecięctwa. W dzień pięknie, gorąco, w asfalcie robią się zagłębienia od bosych stóp drepczących nad rzekę, a w nocy pada, lekko i orzeźwiająco.
Dziękuję! Tobie Wszechświecie!