Rety, jak ja lubię to moje dziecko. Zabawne, przede wszystkim. Roztropne nawet też, co ważne wzmianki, gdyż słowo to ma grafitowo błyszczący kolor, ze słonecznymi przebłyskami, no i może pacnięciami czerwonych maków, a taka Isa właśnie jest. Jej roztropność ma kolor roztropności, niekoniecznie wskazuje, że jest poukładana i decyzje podejmuje w wyważonej zadumie.
Czekam na swój pociąg. Właściwie, to na wyjście z domu i tak się rozczulam, bo właśnie zupełnie niedawno jej pomachałam. Pojechało moje dziecko na żeglarski obóz harcerski, choć bardzo się stresowało.
Stoi z koleżankami, gada zaaferowana. Wołam. Nie potrzebujesz się ze mną pożegnać? Nie. Dlaczego? Wzruszenie ramion.
W sumie, chyba ok?
Pachniało mi wyprawą. Nieznaną i daleką. Mam nadzieję, że Isie też. Już też.
Chyba sobie muszę kupić laptopika małego. Zaraz trzeba będzie iść, ale tyle myśli dobrych w głowie, tyle uczuć w sercu i tyle emocji w całym ciele. Nie spiszę, nie zapamiętam, nie napiszę. A tak, siadłabym sobie na dworcu wśród zapachu wakacji i przygody, i pisała.
No. I nie pisałam. Składany post poranno-wieczorny.
Isa już na miejscu. Pytam, jak jej. Mówi, że dobrze. Że nawet w autokarze świetnie się bawiła. Cieszę się, bo strach był straszliwy.
A ja? A ja zapakowałam plecak i wyruszyłam na dworzec.
Pachniało latem i przygodą, podróżą i niewiadomym. Na szczycie deptaka dwóch rowerzystów. Przy rowerach sakwy. Ojciec i syn, chyba. Stanęli na chwilę. Może trzeba było coś skonsultować? Sakwy przy jednym rowerze czarno-żółte, przy drugim czarno-niebieskie. Stoją, głowy pochylone. Fantastyczne zdjęcie by było. Ludzi jeszcze mało, upału jeszcze nie ma. Szkoda właściwie, że go nie zrobiłam. Ha!
Kupiłam kawę w Żabce i poczułam się bezbrzeżnie szczęśliwa. Tylko dlatego, że szłam w słońcu z plecakiem na dworzec. Co z tego, że pociąg nie wiózł mnie na daleką wyprawę?