Sunday 12 September 2021

O, doświadczam

Lubię piłkę i podróże, a nie lubie mojej siostry.

Mija pierwszy tydzień, ej, wróć, minął pierwszy prawdziwy, chciałam powiedzieć pełny tydzień, ale byłoby to kłamstwo. Wierutne, jakie to ładne słowo! Minął, to jednak prawda, więc nie kłamstwem tu całkiem rzucam. Raptem trzy dni zajmowałam się dziećmi, gdyż firma moja zafundowała była pracownikom wyjazd integracyjny, który obfitował w wydarzeń mnóstwo. A i trzy pierwsze szkolne dni i popołudnia były wypełnione wywiadówkami, organizowaniem i wszystkim co się z początkiem roku szkolengo wiąże. Czyli nadal. 

A ja czuję, że znów zapominam, że obiecałam sobie, że będę odpoczywać. Książko, gdzie jesteś! A tu zapisy, pierwszy trening Leona, bo znów chce biegać za piłką. Znów otwieram podręcznik do efektywnego planowania, aby wyrwać pół-dobie (bo w drugiej pół-dobie planuję spać) kilka godzin tylko dla siebie, na patrzenie w sufit. Na razie nie wychodzi. Znów chodzę spać zaraz przed północą.

Isa zaprowadziła Leona na piłkę, bo wywiadówka trwała ponad dwie godziny. Podobno powiedział, że wejdzie sam. A potem: no i wszedłem tam i podszedłem do jednego chłopca. Zapytałem jaki są rocznik, a potem powiedziałem, aaa, to ja będę tutaj. No i zostałem tam. 

A ja się martwię, że będzie mu trudno, przez tę wysoką wrażliwość. No bo, jest wysoko wrażliwy przecież. Ja umiem poznać i odróżnić kolor pastelowy, to jestem wysoko wrażliwy. A ile jest taki ludzi na świecie, trzy? 

I czy Isa jest wysoko wrażliwa. Nie wiem, na pewno jest super wrażliwa, ale zapachowo-dźwiękowych objawów, reakcji na nie mam na myśli, jeszcze nie zauważam. Na pewno jednak chowa swoje uczucia gdzieś głęboko, żeby nie czuć. 

Po tych trzech dniach wyjechałam "do hotelu". Czy się tu już kiedyś uzewnętrzniałam, że nie lubię "do hotelu"? Że jak wstaję o 6 rano to kawy jeszcze nie ma, a ja lubię napić się kawy, kiedy budzę się sama i nigdzie nie muszę się spieszyć. Nabyłam się w hotelach podczas wyjazdów w poprzedniej pracy. I tak, no tak, miło, ale jednak nie moje klimaty.

Pomijając "do hotelowość", reszta chyba super. Jeśli po powrocie czułam się, jakbym była w zupełnie innym świecie, albo na przynajmniej tygodniowej wyprawie, to chyba dobrze. Jak ja lubię uczucie znalezienia się w innym świecie po powrocie z wojaży. Dawno tak nie miałam. A na wojażach degustacja wina. I, o, o, od teraz to jest moje nowe hobby. Podobno pod Sandomierzem są piękne winnice. 

I nie o snobizm chodzi wcale, a tylko o fakt poczucia różnicy w smaku każdego z czterech białych i jednego czerwonego wina. I doznania, jakie temu towarzyszą, w skupieniu, zauważeniu i nazwaniu. Niesamowite uczucie. No, i jeszcze stara stodoła, w której tymczasowo organizuje się degustację. No, a my byliśmy w Winnicy Jura, pod Krakowem.


Kasia zajęła się dziećmi, a potem zabrała do Wiślicy. A mnie razem z nimi. No a tam nadal lato i stado na łące. Nasze stado, nasza rodzina. Słuchałam ostatnio podcastu o odrzuceniu, że zawsze będzie boleć, że są dwa rodzaje, społeczne i indywidualne, że zdrowy człowiek będzie umiał sobie poradzić z odrzuceniem, które boli, że jeden significant other nie zapełni dziury (jaka dziura, grubsza sprawa) i że do wszystkiego potrzebujemy grup, grupy, innych ludzi, nie jednego człowieka, który będzie "wszystkim". To skrót tylko jednozdaniowy, który mam nadzieję, nie spłyca. Uświadomiłam sobie dzieki niemu, że tak mi dobrze w mojej grupie, że taka jestem szczęściara, bo jest. I że nawet kiedy padam ze zmęczenia i z przebodźcowania, i marzę o tym, żeby samej, samej błagam, samej na jedną chwilę, to nadal chcę, żeby byli. 
W ten weekend nie miałam siły na bieganie po domu w kółko, chowanie się pod stołem przed złoczyńcami, czy lot w kosmos. W ten weekend miałam siłę na długi spacer i odkrywanie wrześniowej rzeki.







Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...