Sunday 16 April 2023

Kraków w Kielcach. Szaleństwo

Jakie chciałbyś, żeby Twoje święta były? pokazało mi się w rolce na Fb, akurat w czasie, kiedy analiza świąteczności działa się w mojej głowie. Stwierdziłam, że mam prawo decydować, jak chcę żeby było. Spłynęło na mnie trochę spokoju i dało przyzwolenie na taką jakość, jakiej potrzebuję. 

A już w następny weekend lenistwo szlag trafił, bo Kraków znów zawitał do Kielc i to był prawie niekończący się ciąg szaleństw.

Zaczęło się od piątkowej wyprawy na plac zabaw. A nie, nie tak. Nie tu zaczynamy.

14. kwietnia Isabela obchodziła 14 urodziny. Zapowiadał się urodzinowy weekend. W tym samym czasie moja siostra aptekara zapytała, czy mogę z jej dziećmi na cały weekend, bo oni by chcieli do Warszawy. Oczywiście, że ja mogę. Muszę tylko Isabelę zapytać, czy jej urodzinowy weekend to dobry czas na wizyty i mój brak skupienia się na niej, bo to małe dzieci będą w centrum mojej uwagi. 

Tak, mogą. 

Przyjechali więc w piątek. Na stół poszło ciasto urodzinowe i świeczki. Zaraz potem my pojechaliśmy autobusem na plac zabaw. Na tamtem jeden daleko jest dla małych stóp, więc aby stopy się za szybko nie zmęczyły, ten autobus. Czyste szaleństwo. Nie pamiętam kiedy się tyle wybiegałam i wyskakałam. Zapomniałam już co to znaczy mieć małe dzieci. 

Przyjechała też Kasia, bo jak to powiedziała Isabeli: Twoja matka zadzwoniła i ubłagała mnie, żebym przyjechała, bo ona sobie nie da rady sama, to przyjechałam. Że que? No.

Żeby utrzymywać wakacyjno-wycieczkową atmosferę, w drodze z placu zabaw, wstąpiliśmy na obiecane lody, na kawę, na marmoladę (czyli lemoniadę) i na pogaduchy od serca. Popołudnie tak pełne wrażeń, że można rozłożyć na weekend cały. Ale nie, nam mało było przecież. 

Sobotnie przedstawienie o Kocie w butach, w teatrze Kubuś zaplanowane było dawno, bo chciałam mieć pewność, że mi bilety obok nosa nie przelecą, więc do szaleństw się może i nie zalicza. 

Jeszcze jeden tort z babeczek dla Isy, przed wyjściem na miasto, co go Milena zrobiła, zeby weekend urodzinowy był nie tylko z nazwy, też nie będzie szaleństwem, bo to przecież urodziny.


Ale już poranna piłka nożna na osiedlowym boisku, baza ze wszystkiego co można było zebrać z mieszkania, czy po-spektaklowa kawa i lody, spacer długi już na pewno. 



W Bosko kawa niezbyt dobra, Kasia narzekała, a ja cóż, potwierdzam. Dlatego w drodze do domu kolejny kawowy przystanek na take away, na kawę z wczorajszego miejsca. Tak wyżebrana uśmiechem i słodziakiem malinka dla najmłodszych. Regeneracja sił. W związku z powyższym, nie autobus a nogi w ruch i do domu. Tak chciałam, ale nie zadziałało. Bolą bardzo straszliwie. Autobus. Przystanek. Gdzie jest???? Nie chcemy iść. Chcemy jechać. 


No dobra. Na przystanek. Przez park. Wysiadamy. Do domu przez plac zabaw. Bolą nogi? O czym ty opowiadasz????

Nie dziwne, że umęczenie było straszliwe. Toaleta wieczorna sprawna i szybka, a poranek niedzielny nie całkiem wczesny. Plus dla nas. 

Rano od rana działamy. Łączymy teatralne doświadczenia sobotnie z pracami ręcznymi i tworzymy milion postaci. Tymel trochę się wkurza, bo mu usta krzywe wychodzą i lalki dalekie od perfekcji, ale kiedy działamy wspólnie, wszystko się wypełnia. Wiktoria ma wywalone, prosto, krzywo, z sensem, bez sensu, księżcznika z ogonem, bez ogona, wszystko piękne. 

I tyle mojej odpowiedzialności. Z Warszawy przyjeżdżają rodzice. Jeszcze tylko przed obiadem trzeba koniecznie zrobić przedstawienie, bo przed nami kolejny dzień włóczenia się, tym razem w powiększonym składzie.

Idziemy na Kadzielnię. Darek jeszcze nie był, a chciałby. Po drodze Isa się obraża, a może i wcześniej się obraża, przecież może, jest nastolatką, nie pamiętam. W ogóle nie chce z nami iść na tę Kadzielnię, bo to dla niej niedobre miejsce. Nie wiem czemu, nie chce mi powiedzieć. Tym razem nie jestem wyrozumiałą matką, nie chce mi się, bo chcę żeby z nami szła. I dobrze, bo spędziła z nami czas. Mam czasem taki dylemat, ile powinna z nami, a ile może już z rówieśnikami. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiała podzielić to tak, żebym była zadowolona, albo choć będę umiała zaakceptować jakieś warunki. 

W swoim obrażeniu postawiła na swoim, które to jej również planowałam i poszliśmy na wystawę pająków, z których jednego trzymała na dłoni. Dwa razy. Ta, która wrzeszczy w panice na widok moich małych kątowych lokatorów. 



Leon szalał. Wiktoria z Tymkiem próbowali go łapać. Leon uciekał. I tyle. I pojechali, a ja zabrałam się do wieczornych obrządków, które skupiają się przede wszystkim na sprawdzaniu prac domowych i powtarzaniu materialu do sprawdzianów. Ech. Ile razy jeszcze będę się uczyć historii.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...