Czego my nie planowaliśmy zrobić, albo może ile to nie chcieliśmy zrobić! Monopoly! Karty i "w tysiąca"! Zabawy! Może nie swawole.
A tu nic. Spokojnie, bo jakoś tak nikomu nic się nie chciało. No, może oprócz mojego szwagra, ale jemu zawsze się chce więcej, niż innym, to się nie liczy. Choć, w sumie, przyganiał kocioł garnkowi. Tylko, mnie się chciało wszystkiego mniej. Za dużo się dzieje, zdecydowanie, czekam aż mi się kalendarz wygumkuje i rozmyślam nad tym, czy mam prawo do nicnierobienia. Z jednej strony: nie potrafię przecież nic nie robić. Z drugiej: nie ma już miejsca na więcej, dajcie mi nic-nie-robić!
Wielkanocne rozkminki mnie naszły. Podsumowując jednak, myślę, że nie muszę przejmować się tym, czego ktoś chce. Jeśli potrzebuje jeździć, super, ja może też znów kiedyś będę chciała. I drugi dzień świąt, który spędziłam przy kawie, krzyżowce Zwierciadła (czy pisałam już, że planuję lecytynę, bo ani pamięci, ani myśli składnych?), powoli bardzo, dobrze mi zrobił. Iza z rodziną pojechała do domu, teścia urodziny, więc żeśmy się wodą nie lali, bo Darka-prowodyra nie było, dzieciaków małych nie było, cisza, spokój, slow-life. Taki, o którym od dawna myślę. Ale mi kiedyś ktoś powiedział, że ja się do slow-life nie nadaję, bo zaraz będę chciała faster-life. I czytam Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego.Olgi Mecking, a tam stoi za Gretchen Rubin, że niektórzy mają dużą aktywność we krwi i lubią być nieustannie zajęci, trudno im zupełnie odpuścić. No przecież, o kim mowa!?!? Holendrzy mają z kolei przypadłość, która mocno przypadła mi do gustu-otwartość i toleracja. Mówią, że nie ma nic, o czym nie wolno lub nie powinno się mówić. Nazywają to bespreekbaarheid, czyli "mównością". "Świadomość, że można mówić, co się myśli, jest bardzo uwalniająca". Tyle czasu myślałam, że jestem dziwna, a ja po prostu mam holenderskie geny!
Innym dobrze zrobiła Wojna w karty, a jeszcze innym ciasta na stole i lemon curd ze słoika, przez Kasię robiony (kto wyżarł cały słoik? Isabelka)
Przed świętami jakoś tak dużo filmów na kanapie poszło. Nie mam pojęcia skąd się to wzięło. Oglądaliśmy z Leonem "Więźnia labiryntu", część pierwszą w jakiś weekend, część drugą gdzieś na Internecie. Mamo, a myślisz, że ja też bym tak porafił? Myślisz, że dałbym radę? A myślisz, że byłbym tam ważny? Muszę te książki przeczytać.
Ja muszę na jakiegoś survivala się wybrać z Leonem. Kiedyś dopytywalam o noc w lesie, na hamaku. Ciekawe o ile zdrożało. I jak się będzie Leonowi podobać.