Monday 9 February 2015

Niedziela niedzieli nierówna

Zapisałam Iss na lekcje pływania. Chciała. Ja też zresztą chciałam, bo dobrze jest umieć pływać.
Pierwsze zajęcia, raptem pół h, miały się odbyć w zeszła niedzielę.
W sobotę wieczorem już nie mogła zasnąć, bo gdzie to jest, jak to będzie, jak to jest na jakimś szkolnym basenie, a nie w centrum sportowym, to ona nie chce. I skąd wiem, że to przy szkole. To, jak mi pan powiedział, że to przy szkole, i jak to on będzie ich uczył, to ona nie idzie. Nie wejdzie do wody. A nawet jak wejdzie, to zaraz wyjdzie.
Uspokojona, o tyle, o ile można, że jak nie chce, to nie musi, nikt jej nie zmusza, zasnęła. Snem płytkim i niespokojnym.
Obudziła mnie w niedzielę o 5 rano. Przez dwie godziny leżała obok mnie i co jakiś czas szturchała i bodła z pytaniem "czy już możemy wstać" oraz dywagowała na temat jakości nauki pływania tam gdzie się nie lubi, z kimś kogo się nie lubi.
Najlepiej jakby jednak Zosia z nią chodziła. Ona poczeka aż mama Zosi zapisze ją na pływanie i będą razem się uczyć.
Niewiele z tego, szczerze mówiąc pamiętam, bo bardzo chciałam spać.

Z basenu wyszła, (całe szczęście ma panią od nauczania, bardzo zresztą miłą) obrażona na mnie i na cały świat, bo ona jeszcze chce i dlaczego już musiała wyjść.
Potem, jak to przy niedzieli bywa, poszliśmy na obiad do teściowej.
Siostra męża przyjechała i chcielim się z nią zobaczyć.
Na obiad serwowano iście brytyjskie danie narodowe, curry.
Po zakupy pojechałam z rodzinna ekspertką od tegoż dania. W drodze powrotnej nieopatrznie zapytałam, które to curry będzie gotować. Okazało się, że nie będzie aż tak ostre, jak myślę.
Uświadomiłam więc rozmówczynię, że lubię ostre potrawy, a jedynie bezustanne bycie w ciąży, lub karmienie piersią powodowało moje chwilowe odsunięcie sie od tej aromatycznej kuchni, oraz, że był czas kiedy kupowałam je co tydzień, w sobote po pracy.
Hm, jakież to było curry nie umiałam odpowiedziec, bo 12 lat temu nie byłam z nazwami obznajomiona, a poza tym w Polsce curry popularne nie było.
Ach,no tak, bo Polska jest tak bardzo w tyle za innymi krajami Europy i musi ją dogonić.
Mój argument, że Polacy bardzo sobie polska kuchnię cenią oraz, że trudno oczekiwać, żeby po latach komunizmu na każdym rogu móc znaleźć jakieś hinduskie, czy inne żarcie na wynos oraz, że od 2002 roku, kiedy wyjechałam wiele się na pewno zmieniło, ale powiedzieć nie umiem, bo mnie tam nie ma, spotkał się tylko ze stwierdzeniem, że "no tak, właśnie mówię przecież, że musicie Europę dogonić i jteście bardzo w tyle. To musi byc szok kulturowy dla każdego Polaka, który do Anglii przyjeżdża. Bo dla niej wizyta w Polsce, 4 lata temu przy okazji mojego ślubu, była ogromnym szokiem kulturowym" A to wszystko z półuśmieszkiem.

No, komentarza nie ma.
Jeszcze w zeszły poniedziałek, świeżo po wydarzeniu może i był. Przeszło mi pierwsze wzburzenie i ten, delikatnie mówiąc, niesmak. Epitety pod adresem tej światowej damy już z głowy mi wyleciały.
Swoje odchorowałam. Cały poniedziałek głowa mnie bolała.
I zbiera mi się. Zbiera mi sie powoli. I jak mi się nazbiera, to w końcu wybuchnę. I nie będę patrzyła na to, że ci idioci nieogarnięci, niedouczeni i niedoinformowani, pieprzeni egoiści, najlepsi na świecie, najbardziej kulturalni ze swoim "proszę, dziekuję" na zawołanie brytyjczycy, których gówno obchodzi, co inni myślą i co czują, bo najlepiej przecieć nabijać się z innych, to rodzina moich dzieci.

Całe szczęście, że tydzień przeleciał, a z nim nadszedł następny wekend.
Nie bardzo wiem na czym, bo odkąd Leon chodzi do przedszkola, cały mój plan dnia szlag trafił i nie mogę się dooganizować. Przyczepiłam się do Internetu w czas "bez dzieci" i puścić nie mogę.
Zawsze się znajdzie coś do szukania i tak od strony do strony.
Podobno nawyk wyrabia się w sobie przez 21 dni. Jakieś badania były. Okazało się jednak, że to nie do końca tak, bo i grupa była mało reprezentatywna a i okolczności badanie nie takie. Pani,która o tym pisała dodała, że wg niej, na podstawie analizy różnych badań i teksów, to jakieś 30 dni powinno wystarczyć. Potem już leci, jak to nawyk. Postanowiłam więc oduczyć się ukochania internetu.
Od tygodnia powtarzam sobie, że od jutra zacznę.
W czwartek byłam z siebie niezwykle dumna, bo bajki dzieciom nie włączyłam, zagrałam w Farmę i zaangażowałam się z Iss w wycinanki. Bardzo mi to dobrze zrobiło.
No i wekend nadszedł. W sobotę była u nas Agata z Maćkiem i Filipkiem.
Znów nie wiem, co się działo, bo już mało na te dzieci zwracam uwagę. Pod warunkiem, że się nie tłuką.
Jak zwykle tory, trochę rysowania, troche biegania po dworze a na sam koniec akwarium. Może powinnam kupić nam rybki?

 Wieczorem przyszła paczka od Polski. Tak mawiała swego czasu Isabela. Nie jestem pewna, czy jej się gramatyka już poprawiła. Podoba mi się tak, to napisałam. W paczce był makowiec oraz powidłowiec oraz masa innych rzeczy, ale wiadomo, że paczka to same dobroci, więc w szczegóły wchodzić nie mam zamiaru.
Poinformowałam Aliss, że kuchnia serwuje w niedzielę schabowe z ziemniakami oraz surówką z kapusty, a na deser makowiec i już nie mogła sie oprzeć. Przyjechała.
Myśmy z rana poszli na basen. Iss rzecz jasna zachwycona, zjedliśmy obiad jak wyżej, a potem do parku. Dawno tyle czasu na świeżym powietrzu nie siedziałam i lubię takie dni, bo okazuje się, że nie jest jeszcze ze mną tak źle. Nadal umiem ruszać nogami w kierunku parku!!!!
Doszła do nas Aliss z Gatti, przemarzły ze mną, ale nie szkodzi, bo przecież w domu będzie herbata, kawa i ciasto.
Jeszcze Angelika ze swoją nową córeczką Mają (do wglądu na zdjęciu).
Jakie dobre popołudnie.
A akie inne od zeszłej niedzieli.




Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...