Wednesday 13 May 2015

Tym razem o mnie

Nie wiem doprawdy kiedy to minęło. Cały tydzień zleciał jakby jeden to tylko dzień był.
W piątek Isa była na szkolnej dyskotece, w sobotę poszłam z dziećmi na miasto i do biblioteki, akurat promowali lokalnych farmerów i zdrowe jedzenie na deptaku. Pogadałam z panem o gotowaniu z warzywami, zastanowiłam się, czy pudełko warzyw tygodniowo od lokalnych farmerów nie będzie zbytkiem, dzieci dostały po malunku na twarz i tak mi zeszło całe popołudnie.
Niedzielę chciałam mieć spokojną.
Dzieci moje niech robią co chcą, a ja będę leżeć.
Poszliśmy na basen. W drodze z, kolega zapytał czy on może do Iss. Sam czemu nie, nie będę musiała się moimi zajmować, bo rozrywka będzie, na ogród wypędzę, a sama poleże.
Niestety tata kolegi wprosił się na herbatę i został dwie godziny.
Poszedł i syna zostawił.
W tej sytuacji stwierdziłam, że jeden mniej, jeden więcej to żadna różnica i dokoptowałam koleżankę z dwójką.
Koleżanka przyniosła piwo cytrynowe, które stworzyło wyśmienitą kombinację z kocykiem i słońcem.
Dzieci szalały na trawie, ale może już w kościach u nich osiadło na zawsze, że nie można się wydzierać, dość, że były stonowane, a ja nie miałam stresa i nie czekam na list od Blokowej.
Jeśli nawet list taki dostanę, nie przejmę się zanadto.

Goście poszli sobie kole siódmej, więc czas na kolację był i na kąpiel także.
Nie sądzę, że udało mi się operację Spać Czas przeprowadzić bezproblemowo i szybko, bo ostatnimi czasy nie udaje mi się to w ogóle, dzieci moje chodzą spać bliżej 21 niż 19. A słyszałam, że jest u Iss w klasie dziewczynka, która już o 18.30, góra 19 śpi.
Doprawdy nie wiem, jak jej mama nauczyła ją zasypiać o 18. 30.
Dodam, że gdybym ja się położyła z moim dzieckiem o tej godzinie, spędziłabym dwie godziny i 6 minuty na bezproduktywnym wpatrywaniu się w sufit oczekując na moment, w którym moja córka w końcu zaśnie.
Tydzień rozpoczął się dwoma dniami wolnymi mojego męża, które spędziłam z nim na kanapie oraz w sklepach. Dzięki, w gruncie rzeczy, czemu, wtorkowe, czyli wczorajsze popołudnie spędziłam zmuszając moje członki do współpracy, rozkazując by choć powłoczyć się za mną zechciały.
Zapłaciłam za mą złośliwość migrenowym bólem głowy, który rozpoczął sie wczoraj popołudniu, nie opuścił mnie w nocy, cieszy się moim towarzystwem dziś i pewna jtem, że jeszcze w nocy i pewnie jutro ze mną posiedzi. Dodam, że i dziś nie dałam memu ciału odpocząć i zabrałam je do parku, by dzieci moich pilnowało, a ponieważ wprowadzam zmiany w naszych sosowo-kotletowych kulinariach, kazałam mu gotować obiadokolację o godzinie 19.00, po powrocie do domu z parku. Czegoś lżejszego nam się chce, więcej sałaty i rzodkiewki. Isa kocha. Mini kotleciki z soczewicą, garam masalą, podane w chlebku pita z kuskusem i natką. Oraz wspomniana sałata. Kombinacja dwóch przepisów. Garam masala ociupinkę, żeby dzieci zjadły.
Fakt faktem Jamie Oliver ma rację, całe gotowanie trwało 20min.
Dzieciom nie smakowało, zjedli kanapki z szynką oraz miodem.
W związku z czym jutro na obiad ziemniaki zapiekane z bozckiem i żółtym serem.
Smacznego.
Właściwie to powinnam już spać, zamiast stukać w klawiaturę. Tyle, że w parku było tak pięknie i słonecznie. No i były tam moje ukochane koleżanki, i Gatti była i Żanetka była i ja nie mogę nie wspomnieć, że przeżyłam wspaniałe popołudnie. Bo ona, ta Żanetka mi nie pozwoliła nie wspomnieć. Tym bardziej, że podobno, według Gatti, wyglądałam jak z katalogu. Podobno, bo matki już nikt nie chce uwieczniać na zdjęciach, więc się nie widziałam na łonie przyrody.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...