Rozchorowałam ja na urodzinach Isabeli.
Zaraz po urodzinach Isabeli Antosia zaczęła być jakaś taka niewyraźna.
Nie jestem zdziwiona, muszę przyznać.
Bieganie na bosaka między zamkiem dmuchanym a salą balową, w temperaturze powietrza takiej, że rodzicom szanownym zamarzały ręce, a nosy czerwieniły się, i to nie od ilości wypitego wina, może skończyć się "byciem niewyraźnym".
W związku z powyższym mama Antosi zaczęła ją targać po lekarzach.
Lekarze zaaplikowali paracetamol i kazali obserwować, jak jej niejedzenie w ciągu tygodnia nie przejdzie, proszę przyjść, coś poradzimy. Jeśli ucho ją już boli, to proszę poczekać jeszcze 5 dni wrócić jakby co.
W związku z powyższym Antosia siedzi w domu cały dzień, a przez to i Zosia, całe popołudnia po szkole.
Nie wróży to dobrze stanom emocjonalnym Zosi, co za tym idzie, jej szanownej matki.
Przyszła tedy Zosia do nas po szkole w piątek. Bez mamy i bez Antosi.
W ramach rozrywki Isabela zaproponowała, by wykąpać lalki. Nalały pół wanny ciepłej wody i stwierdziły, że żal taką wodę marnować i czy można tak do tych lalek wskoczyć.
Można było. Zosia, Isa i Leon wykąpały lalki razem ze sobą
Rozmowy krążyły wokół siusiaka lub siuraka (co kraj-gospodarstwo domowe-to obyczaj), czy można go złamać i co będzie jak się go złamie i szereg innych pytań, które w tej chwili wypadły mi z głowy.
Potem tylko pomarańczowy i różowy ręcznik.
Smarowanie, piżamka, trochę kolacji, trochę bajki i mama po Zosię przyjechała.
A w sobotę Leon zaczął wyraźnie być niewyraźny.
Zaprosiła nas na urodziny Aniela, której brat Jasiek kumpluje się z Leonem, ale niestety zamiast się z kumplem bawić przesiedział mój syn pół imprezy na moich kolanach.
I nie wiedziałam, czy zmęczony, czy zawstydzony, jakiś taki dziwnie spokojny.
Jedynie Ekstra Pączkowy Tort Urodzinowy go rozjaśnił.
Na zakończenie Aniela obdarowała wszystkie dzieci własnoręcznie przez jej mame udekorowanymi ciastkami w party pudełkach. Bardzo pięknie, bardzo.
I tak nam zleciała sobota, że pozostało nam tylko szybko wskoczyć do łóżka, bo tacy byliśmy zmęczeni.
Niedzielę zachciało mi się nic nie chcieć i siedziałam z dziećmi w domu i wcale, ale to wcale nie miałam wyrzutów sumienia, co jest dziwne, bo wyrzuty sumienia to u mnie stan nad wyraz częsty.
Początkiem maja i końcem zresztą też mają tu wolny poniedziałek. Taki dłuższy wekend. Dziś właśnie taki był. Taki czas na chodzenie do parku, albo zaległe porządki. Zrobiłam więc z rana porządki w pamiątkach. Uskładałam cztery pudełka po pampersach. Czworo nas w końcu w domu.
Poukładałam latami obrazki Isabeli i wyrzuciłam te, które się powtarzały, albo takie, które okazało się, nie miały już żadnej mocy sentymentalnej. Wcześniej nastawiłam na wołowinowy rosół, bo mi się zachciało w sosie chrzanowym, a małżonek mój lubi.
Zez rosołu zrobiłam pomidorówkę, bo taki śmierdzący rosół nie kusi moich dzieci.
W międzyczasie Leon zaczął być bardziej niewyraźny, snując się po domu i płacząc, że mu zimno. A poniedziałek piękny i słoneczny był i ja się w polary nie musiałam opatulać w domu, żeby nie zmarznąc.
A była już 12.30, a na stole stały talerze z zupą, kiedy pomyślałam, że żal mi mojej dziewczynki i niech ją ktoś zabierze do parku, podczas gdy ja będę Leona na kanapie przytulać. Zadzwoniłam do Żanety, ale ona się właśnie szykowała do kina na Kopciuszka na 13.30 i nie było mowy, żeby zdążyła po Isę przyjść, i że ona przyjdzie po nią po kinie, to pójdą do parku.
Bardzo się moje dziecko zasmuciło, bo też miała iść na Kopciucha, ale z Gatti i jak dotąd jeszcze nam się nie udało.
Mogłabym iść, ale co z Leonem, wejdę i zaraz wyjdę z kina i zmarnuję pieniądze, ale co z Iss, będzie rozczarowana,ale co z Gatti, też chciała na Kopciucha!!!
Dwie minuty sie zastanawiałam. A potem w 20 minut Isa zjadła zupę, umyła zęby, ubrała się w to, co jej przygotowałam bez wybrzydzania (!), uczesała zęby, założyła buty i była gotowa do wyjścia.
Pół godziny po rozmowie z Żanetą wyszliśmy z domu.
Ach, bo ja nie wspomniałam, że dzieci moje w piżamach, bo lubią, a ja z mokrymi włosami, bo dopiero brałam prysznic.
Przy akompaniamencie Leona, który płacze, że on też chce do kina, by zaraz zmienić płacz w lament, że on do kina nie, nie nie!!!
Szybko ibuprofen i do wózka.
Oddałam dziecko w dobre ręce.
Drugie zabrałam do domu, myśląc, że mi w tym wózku zaśnie i trochę zregeneruje siły.
Dotarłam do domu. No, no to cześć mamo, to ja pójdę do ogrodu, bo mi syropek pomógł i ja już mam siłę. Na wszystko.
A Iss wróciła do domu przed ósmą, tyle, żeby ją umyć i przeczytać książkę.
Szczęściara na grila się załapała, kolacji nie musiałam robić.
No. Powiedziałem. No. Jakby mi to podkreślił swoim powiedzeniem ulubionym Leon. Dobrze mieć przyjaciół.
A jutro zabieram Leona do lekarza.