Monday 4 May 2015

O chorobach i spotkaniach towarzyskich

Rozchorowałam Antosię.
Rozchorowałam ja na urodzinach Isabeli.
Zaraz po urodzinach Isabeli Antosia zaczęła być jakaś taka niewyraźna.
Nie jestem zdziwiona, muszę przyznać.
Bieganie na bosaka między zamkiem dmuchanym a salą balową, w temperaturze powietrza takiej, że rodzicom szanownym zamarzały ręce, a nosy czerwieniły się, i to nie od ilości wypitego wina, może skończyć się "byciem niewyraźnym".
W związku z powyższym mama Antosi zaczęła ją targać po lekarzach.
Lekarze zaaplikowali paracetamol i kazali obserwować, jak jej niejedzenie w ciągu tygodnia nie przejdzie, proszę przyjść, coś poradzimy. Jeśli ucho ją już boli, to proszę poczekać jeszcze 5 dni wrócić jakby co.
W związku z powyższym Antosia siedzi w domu cały dzień, a przez to i Zosia, całe popołudnia po szkole.
Nie wróży to dobrze stanom emocjonalnym Zosi, co za tym idzie, jej szanownej matki.
Przyszła tedy Zosia do nas po szkole w piątek. Bez mamy i bez Antosi.

W ramach rozrywki Isabela zaproponowała, by wykąpać lalki. Nalały pół wanny ciepłej wody i stwierdziły, że żal taką wodę marnować i czy można tak do tych lalek wskoczyć.
Można było. Zosia, Isa i Leon wykąpały lalki razem ze sobą
Rozmowy krążyły wokół siusiaka lub siuraka (co kraj-gospodarstwo domowe-to obyczaj), czy można go złamać i co będzie jak się go złamie i szereg innych pytań, które w tej chwili wypadły mi z głowy.
Potem tylko pomarańczowy i różowy ręcznik.
Smarowanie, piżamka, trochę kolacji, trochę bajki i mama po Zosię przyjechała.

A w sobotę Leon zaczął wyraźnie być niewyraźny.
Zaprosiła nas na urodziny Aniela, której brat Jasiek kumpluje się z Leonem, ale niestety zamiast się z kumplem bawić przesiedział mój syn pół imprezy na moich kolanach.
I nie wiedziałam, czy zmęczony, czy zawstydzony, jakiś taki dziwnie spokojny.
Jedynie Ekstra Pączkowy Tort Urodzinowy go rozjaśnił.



Na zakończenie Aniela obdarowała wszystkie dzieci własnoręcznie przez jej mame udekorowanymi ciastkami w party pudełkach. Bardzo pięknie, bardzo.
I tak nam zleciała sobota, że pozostało nam tylko szybko wskoczyć do łóżka, bo tacy byliśmy zmęczeni.



Niedzielę zachciało mi się nic nie chcieć i siedziałam z dziećmi w domu i wcale, ale to wcale nie miałam wyrzutów sumienia, co jest dziwne, bo wyrzuty sumienia to u mnie stan nad wyraz częsty.

Początkiem maja i końcem zresztą też mają tu wolny poniedziałek. Taki dłuższy wekend. Dziś właśnie taki był. Taki czas na chodzenie do parku, albo zaległe porządki. Zrobiłam więc z rana porządki w pamiątkach. Uskładałam cztery pudełka po pampersach. Czworo nas w końcu w domu.
Poukładałam latami obrazki Isabeli i wyrzuciłam te, które się powtarzały, albo takie, które okazało się, nie miały już żadnej mocy sentymentalnej. Wcześniej nastawiłam na wołowinowy rosół, bo mi się zachciało w sosie chrzanowym, a małżonek mój lubi.
Zez rosołu zrobiłam pomidorówkę, bo taki śmierdzący rosół nie kusi moich dzieci.
W międzyczasie Leon zaczął być bardziej niewyraźny, snując się po domu i płacząc, że mu zimno. A poniedziałek piękny i słoneczny był i ja się w polary nie musiałam opatulać w domu, żeby nie zmarznąc.
A była już 12.30, a na stole stały talerze z zupą, kiedy pomyślałam, że żal mi mojej dziewczynki i niech ją ktoś zabierze do parku, podczas gdy ja będę Leona na kanapie przytulać. Zadzwoniłam do Żanety, ale ona się właśnie szykowała do kina na Kopciuszka na 13.30 i nie było mowy, żeby zdążyła po Isę przyjść, i że ona przyjdzie po nią po kinie, to pójdą do parku.
Bardzo się moje dziecko zasmuciło, bo też miała iść na Kopciucha, ale z Gatti i jak dotąd jeszcze nam się nie udało.
Mogłabym iść, ale co z Leonem, wejdę i zaraz wyjdę z kina i zmarnuję pieniądze, ale co z Iss, będzie rozczarowana,ale co z Gatti, też chciała na Kopciucha!!!
Dwie minuty sie zastanawiałam. A potem w 20 minut Isa zjadła zupę, umyła zęby, ubrała się w to, co jej przygotowałam bez wybrzydzania (!), uczesała zęby, założyła buty i była gotowa do wyjścia.
Pół godziny po rozmowie z Żanetą wyszliśmy z domu.
Ach, bo ja nie wspomniałam, że dzieci moje w piżamach, bo lubią, a ja z mokrymi włosami, bo dopiero brałam prysznic.
Przy akompaniamencie Leona, który płacze, że on też chce do kina, by zaraz zmienić płacz w lament, że on do kina nie, nie nie!!!
Szybko ibuprofen i do wózka.
Oddałam dziecko w dobre ręce.
Drugie zabrałam do domu, myśląc, że mi w tym wózku zaśnie i trochę zregeneruje siły.
Dotarłam do domu. No, no to cześć mamo, to ja pójdę do ogrodu, bo mi syropek pomógł i ja już mam siłę. Na wszystko.
A Iss wróciła do domu przed ósmą, tyle, żeby ją umyć i przeczytać książkę.
Szczęściara na grila się załapała, kolacji nie musiałam robić.
No. Powiedziałem. No. Jakby mi to podkreślił swoim powiedzeniem ulubionym Leon. Dobrze mieć przyjaciół.
A jutro zabieram Leona do lekarza.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...