Sunday 26 April 2015

Na urodzinach

Nie posprzątałam wczoraj wieczorem w kuchni.
Uznałam, że i tak wstanę rano, bo nikt mi nie da spać i będę miała na to dużo czasu, wiec lepiej wcześniej się położyć.
Nie mogłam zasnąć. Jak zwykle przed takimi wydarzeniami.
Dziś rano obudziła mnie ścierpnięta ręka i koszmar. Dmuchany zamek nie przyjechał, goście nie dopisali, sala znalazła się nagle w jakimś zagęszcząnym ogrodzie na jakimś zadupiu. Nic nie było tak jak zaplanowałam.
Wstałam. pozmywałam naczynia. Pokroiłam marchewkę, ogórka. Przygotowałam winogrona. Spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka i torby z Ikei. W pudło poszły torebki z prezentami dla gości. Balony nadmuchałam i potem zastanawiałam się jak ja je zawiozę, tudzież zaniosę na salę.
Mąż zrobił pagórki kanapek.
Nie padało, ale słońca nie było, a to co napadało w nocy wystarczyło, żeby zmoczyć trawę.
Zimno, zimno, zimno.
Zadzwoniłam do Jarka, który zgłosił swą kandydaturę do pomocy w przewożeniu rzeczy i umówiłam się na dwunastą, bo plan był taki, że należało jechać po namiot do teściowej.
 Założyłam Isie sukienkę i kołczan na strzały. Zdjęłam papiloty i zafarbowałam loczki czerwonym lakierem do włosów.
Jarek zabrał męża mego i obrócił w trymiga. Załadowaliśmy samochód i zaprosiliśmy na herbatę, bo było jeszcze 20 min, bo sala od 13, to czemu by się, jak zasugerował małżonek, nie napić herbaty.
Jarka siła jakaś niewiadoma gnała do domu, do żonci, do Hanki. Odmówiono nam udziału w herbatce.
Zrobiłam tedy dla siebie i małżonka mego kawę.
20 minut później męża mego już w domku nie było.
Niedługo potem Jarek wrócił po mnie i moje dzieci.
Przygotowania już rozpoczęte.  Zamek juz stoi. Namiot rozstawiony, prezenty dla gości wyjęte na stól. Zabrałam się za rozkładanie jedzenia. Przyszli goście a słońca jak nie było tak nie ma.
Całe szczęście, że przyszła do nas pani od sztuczek magicznych, zajęła dzieci na pół godziny, potem przez następne pół dmuchała i kręciła balony.
Impreza podobno wyśmienita. Dzieci zadowolone. Biegały boso po mokrej trawie w te i we wte z dmuchacza do sali.
Rodzicie zmarzli, tak wiem, bo rozgrzani emocjami nie pomyśleliśmy, że aż tak zimno. Ale twarze widziałam, roześmiane, szczęście z nich emanowało i na pewno wcale nie chcieli iść jeszcze do domu. Że ci rodzice.
Włączyliśmy więc w koncu grzejniczki.


Wjechał wielki tort. Pomyśl życzenie Isabela. Ale jakie mamo, jakie życzenie!
Zdmuchnięto. Można kroić.
Zupełnie nie po angielsku nie zapakowaliśmy tortu do party bags tylko poczęstowaliśmy na miejscu, na talerzykach, nie na serwetkach, co jest praktykowane, bo po co tyle brudzić.
Elegancko miało być. I było.
Piekne urodziny.
Poraz kolejny stwierdzam, że uwielbiam tę adrenalinę zaraz przed i to rozluźnienie zaraz po.
Jedno z lepszych rzeczy jakie mi się przytrafiają.



Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...