Saturday 24 October 2015

Czarowanie

Myślałam, że się zepsułam, bo narzutę farbowałam na grafitowo i nagle żal mi się zrobiło tej limonkowej, bo taka piękna i już jej nie będę mieć.
I nie wiem, czego wynikiem takie zmiany. Czy zmęczona jestem generalnie, czy kto z kim przestaje, czy po prostu już nic mi się nie chce.
Od czasu do czasu mam jednak takie momenty, kiedy dzieci rozświetlają te wszystkie szare szarości, które wyprowadzają mnie z równowagi. I taki Leonek, cudny i kochany daje mi trochę tego puchatego ciepła, żeby się na chwilę chociaż rozpanoszyło.

Kiedyś, sto lat temu, byłam też taka mała, jak Leonek. Musi był to ten sam rocznik, bo podobno wspomnienia zaczyna się mieć od czwartego roku życia, a właśnie to jednie z moich pierwszych wspomnień. Znaczy pamięta się rzeczy, które wydarzyły się od czwartego roku życia.
W moich jest ciocia, która natenczas studiowała w mieście naszego zamieszkania i pomieszkiwała z nami weekendami. Pewngo dnia przyjechała i rzecze do mnie, że ona czarować umie, bo na swej drodze do nas spotkała najprawdziwszą czarownicę, która nauczyła ją czarować. I ona może mi coś wyczarować. I chętnie wyczaruje dla mnie jabłko. Nic to, że strasznie, ale to bardzo srasznie, straszliwie, najbardziej na świecie chciałam, żeby mi wyczarowała takie misie Haribo żelkowe, które towarem deficitowym były wtedy. Jabłko było i koniec. I to jabłko musiało mi wystarczyć, bo jeden wieczór, jeden kurs czarowania, jeden czar.
Dziś wiem, że tak naprawdę, to ani czary żadne, ani jabłko wyczarowanie, ani na misie nie powinnam była liczyć. Ale wtedy, wtedy wierzyłam całym serce, całą sobą, całą moją dziecięcą wyobraźnią. Wierzyłam, że te misie się wyczarują.
I mamy tu teraz Leonka, który czary uprawia w drodze z przedszkola, kiedy tatus go odbiera i z kieszeni jego da się wyczarować paczkę misi żelkowych. Że jak, że co?
A tatuś umie, choć i żadnej czarownicy nauk nie pobierał. Może dlatego, że z pomocą Leonka?
W maminej kieszeni czarów nie ma.
Ale okazuje się, że i w Leonka kieszeni coś się znajdzie. Cały jeden funt nawet. Bo wyobraźcie sobie państwo, że razu pewnego będąc w drodze do domu z przedszkola, przystąpił Leon do czarowania. Zaabrakadabrował w swojej kieszeni i wyciągnął funta. Najprawdziwszego, za którego można cukierki kupić. I to nie ja pomogłam w tych czarach.
Że te spodnie na pchlim targu kupione i wielce prawdopodobne, że jakiś chłopczyk, do którego kiedyś należały zostawił w kieszonce maleńskiej pieniążka, może wspomnę, co?
Bo może ten chłopczyk też wierzył w czary. Tak mocno jak ja kiedys, a Leon dziś?

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...