Friday 30 October 2015

Hever Castle.

Nóg nie czuję.
Zachciało mi sie wycieczek.
Ale.
Pierwsza przerwa w zajęcia szkolnych właśnie trwa.
Zazwyczaj obładowani jesteśmy terminami, spotkaniami i zadaniami specjalnymi. Tym razem nie ma nas prawie dla nikogo. Poniekąd.
Otóż mamy Ważnego Gościa z Warszawy, który bywa u nas raz do roku tylko i musimy wykorzystać tę okazję, żeby się na parę kolejnych miesięcy naładować rodzinną bliskością.

Ciocia Iza przyleciała w środę i zaraz następnego dnia zabraliśmy ją na rodzinne przyjęcie urodzinowe, w rodzinie mego małżonka.
Nie chciało nam się, bardzo, ale obiecałam i cóż czynić. Całe szczęście, że po wielkich ochach i achach, że to niby moja wina, bo koniecznie muszę wracać do domu, tort podano o 16 a nie 18 jak to zwykle bywa i mogłyśmy wyjść wcześniej.
W domu burza mózgów, bo jeszcze tylko piątek wolny, w sobotę impreza Halloween, a w niedzielę pewnie będzie mnie głowa bołała ze zmęczenia, więc nie ma co czekac, tylko raz dwa na wycieczkę.

Stanęło na Hever Castle, który jest niedaleko i nie trzeba pociągiem wracać do centralnego Londynu, żeby stamtąd za Londyn wyjeżdżać.
Wybraliśmy się o 10 rano. Pogoda piękna, słoneczna. Halloween za pasem, więc nadzieja na jakieś tematyczne zadania, które nam urozmaicą włóczenie się po zamkach i ogrodach.
Dojazd pociągiem do Edenbridge , a potem taksówką za jedyne 8 funtów w jedną stronę i już jesteśmy.
Nie ma to jak wyjazd planowany w ostatniej chwili. Pół godziny szukałam miejsca, gdzie mogę wydrukować kupon zniżkowy, po to tylko, żeby na końcu się okazało, że mogłam go sobie przesłać na maila.
Ale jak widać wszystko dobrze się skończyło. I oto zamek:


Zwiedzać można zamek, ogrody, trzy labirynty. Co było najmniej interesujące, zapytamy? Cóż, zameczek i wszystkie mniejsze i większe komnaty, w których Anne Boleyn spędziła dzieciństwo, gdzie mogłabym osobiście spędzić większość naszego czasu, podsłuchując królewskich tajemnic.

Wspomniałam, Halloween za rogiem. Dostaliśmy mapy z rozmieszczonymi tablicami, które miały namalowane litery. Trzeba je było poskładać, przeczytać i już można było upomnieć się o cukierka.


A miejsce to rezległe i piękne. Trzy godziny włóczyliśmy się po zakamarkach i jeszcze pewnie możnaby, gdyby nas nogi już bardzo nie bolały i nie zbliżał się czas powrotu do domu.
Ogrody włoskie, angielskie, jezioro. I BŁOTO!!!!
O nie, powiedziała ciocia Iza. JA tam nie wchodzę. W tym labiryncie MNIE nie zobaczycie.
Yhm. Za to ciocię Izę kochamy.







Tak wyglądaliśmy po wszystkim.



I jeszcze raz rzut okiem, szybkie zakupy w sklepie z pamiątkami i do domu.





Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...