Saturday 20 February 2016

Ferie lutowe

Mamo, mamo, coś ci powiem. Jak się zużyje całą energię na bieganie, to zostaje nam chodzenie, oświecił mnie onegdaj Leon, ni stąd ni zowąd, przed zaśnięciem.
Takie światłe myśli zdarzają się prawie codziennie, tylko ja o nich nie pamiętam, bo zanim zapiszę, zasnę kilka razy, usypiając dzieci.
Naprawdę mam nadzieję, że to tylko wczesne przesilenie wiosenne.
Ferie u nas były, tygodniowe. Zaraz będą świąteczne, ale tak tu już jest, że daje się dzieciom odpocząć od szkoły dosyć często.
Zapytała mnie koleżanka, która dzieci na ferie zabrała do Polski, jak było. Czy gdzieś pojechaliśmy, na jakąś wycieczkę.
No więc tak.
Wiem, wiem, może mało interesujące, ale ja tu kronikarz rodzinny jestem, wiec muszę.
W poniedziałek z rana poleciałam na zakupy, do morisonka, z dziećmi. Piszę, bo dumna jestem z siebie, że się ogarnęłam, z rana, złapałam dzieci za fraki i do sklepu. Co mi się rzadko zdaża, bo w dni wolne od szkoły masz wszystko w dupie. I snuję sie do południa w piżamie. I dzieciom pozwalam.
A tu proszę.
Sora z dziećmi przyszła, na prawie cały dzień.

W telewizorze reklamują nowy film o Alvinie i wiewiórach. Ulubiony moich dzieci. Wszystkie trzy części widzieli kilka razy. Czas na czwartą. Nie mogłam odmówić przyjemności oglądania w kinie i w euforii byłam nie mniejszej, niż moje dzieci. I nie z powodu Alvina, ale tego, że mogę ich na taki fajny film zabrać do kina.
No to zaplanowałam na wtorek, bo bilety tańsze.
No i nie poszłam. Isabela odmówiła, bo bez koleżanek nie pójdzie, bez taty nie pójdzie. Leon się rozpłakał, bo on bardzo chciał, a jemu nie przeszkadza brak towarzystwa. Poszliśmy do parku z Karolą, Jaśkiem i Anielą. Wiało się okazało, a gorące słońce, które na nas naskoczyło zaraz po wyjściu z domu okazało się zwodnicze i oszukańcze, i się nie ubraliśmy. Nie wzięliśmy czapek, szalik tylko jeden, kurki bez podbitek ciepłych. Zawiało nas, kurcze, niemiłosiernie. Zpomniałam, że tam zawsze wieje. Wiosny w śrdoku lutego mi się zachciało.
Zimno było , dwie godziny rześkiego powietrza. Szkoda, że się źle ubrałam, miałabym więcej przyjemności z tego zimowego słońca.

No to jutro pójdziemy do kina, powiedziałam dzieciom.
A tu z jutra rana dzwoni Gatti i pyta kiedy na kawę. Szybciutko proszę tu do mnie, nie wymigiwać się, raz, raz, na kawusię.
A ja tu kino zaplanowałam.
Od czego jednak gen podróżnika , odkrywcy i zdobywcy. Lekko wprawdzie przykurzony, czasem się przydaje. Rach ciach, morisonek, chrupki do kina kupione, zupka do cioci Gatti na lunczyk kupiona, w drodze do cioci jesteśmy.
A tam szum, rwetest i inne dzieci. Sporo nas było, żesz nas ta ciocia pomieściła. No i Leon mi się rozchorował. Tak, że zwymiotował na sam guzikowy-salonowy dywan, tuz przed samym wyjściem. Oczywiście z kina nici. Tym razem Isa sie rozpłakała. I obraziła na cały świat. Chyba to jednak nie moja wina, że kina we wtorek nie było, a w środę Leon się rozchorował? Na nic zdało się tłumaczenie.
Popołudnie przed telewizorem z filmawi. Gdyby pominąć fakt, że Leon wymiotował jeszcze kilka razy, to całkiem to było przyjemne popołudnie.

W czwartek tata był w domu. I nawet może byłaby jakaś wycieczka, gdyby nie to, że musiał sprawy spadkowe załatwiać. To do kina poszliśmy w końcu, bez taty, sami. Do biblioteki po kinie i było bardzo fajnie, bardzo.Do tego stopnia, że Isa stwierdziła, że okazuje się właściwie, że ona nie jest taka głupia, bo nawet dużo robi i nawet dużo wie.
Co w piątek było nie wiem. Niby tata był w domu, ale i tak znów coś musiał załatwiać.

Niemiły pogodowo, mokry, wilgotny i zimny był ten tydzień. Taki na siedzenie w domu, nie na włóczenie się po parkach.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...