Saturday 15 June 2019

Trzeci tydzień z rzędu mój mózg nie wywiązuje się z umowy z emocjami

To był następny przepełniony tydzień. Znów zamiast cieszyć się czasem z dziećmi siedzę jak jakaś głupia i zajmuję się robotą. Ja to chyba nienormalna jestem. I tylko dlatego, że się nie wyrabiam. A nie wyrabiam się, bo nie jestem cyborgiem, który włączy komputer rano, zapatrzy się w ekran, porozmawia z koleżanką tylko podczas przerwy na obiad i cały dzień będzie siedzieć cicho. Nie, więc się nie wyrabiam, bo pracy więcej niż na jeden dzień, na osiem godzin.
Potem mi zwyczajnie źle, bo myślę, że wolałabym być obok dzieci i z nimi. Nie z nosem w komputerze. I taka głupia jestem.
Wzięłam sobie na głowę jeszcze jedno zadanie, którego rezultaty będą wymierne i monetarne, ale to oznacza, że jest mnie jeszcze mniej.
Tak sobie wyliczam, że od czasu komunii każdy dzień jest zapełniony i nie mam czasu na to, żeby po prostu, zwyczajnie być, poczytać, obejrzeć film, nie prasując przy nim sterty ubrań.
Ten tydzień to samo, piłka w poniedziałek, dodatkowe godziny we wtorek, ale też nasiadówka do 1 w nocy z Nikolą, bo praca nad tym dodatkowym zadaniem.
W środę odbieram dzieci ze szkoły, Isa mówi, że ona poprosi, żeby mogły poćwiczyć układ do piosenki po hiszpańsku, bo w piątek szkolny dzień kultury i języka hiszpańskiego,w skrócie Dzień Hiszpański. Dojechała druga przyjaciółka z mamą (tą od wina na zakończenie), więc się zaangażowałam z mamą w choreografię, a od 20 znów praca.



 W czwartek basen, Isa przepłynęła 200 metrów stylem dowolnym i dostała dyplom, a potem w domu, ćwiczymy piosenkę Un poco loco, z filmu Coco, bo się okazało, że dziewczyny nie chcą śpiewać, tylko tańczyć, a Isa chce śpiewać, bo przecież tylko tak się pokaże, że się lubi ten hiszpański. W piątek chyba tylko tak lekko odpoczęłam i kończę to moje romansidło czytać, ale też tylko dlatego, że Isa pojechała na urodziny do koleżanki.
A dziś umieram, ze zmęczenia.
Bo poszłam na tańce i choć planowałam powrót na 1 w nocy, w domu byłam jak już dniało, a ptaszęta świergoliły. Jestem niewyspana, a w domu trzeba odkurzyć, bo Iza z rodziną przyjeżdża na kawę. Tylko zdążyłam kupić ciasto i bułki, wrócić, zadysponować Leona do odkurzania i właśnie wysłać Isę do odkurzania drugiego pokoju, dzwonek do drzwi. Są.
W chałupie upał nie do wytrzymania. No to kawa, auta w plecaczek i do parku, schronić się w cieniu drzew, potem lody i już jesteśmy w domu.



Położyłam się i czytam książkę. Pierdzielę, se myślę, nie mam siły. I już prawie zasypiam, kiedy Isa mówi, mamo, co z tym basenem.
Tako i mamy sezon letni otwarty. Leon przypomniał sobie, że umie pływać.

W domu, czy możemy film. Przypomniałam sobie, że chciałam kiedyś obejrzeć Pożyczalskich, poszukałam, Leon obrażony, on nie będzie oglądał i siedzi plecami do ekranu.
Po filmie: Mamusiu, ja to cię chciałem przeprosić. Bo byłem zły, że nie chcę oglądać, bo myślałem, że nie będzie mi się podobać. Ale bardzo mi się podobał.
Kiedy jestem taka przepracowana i zmęczona, nerwy mam na granicy. Np, kiedy po próbach dziewczyńskich proszę Leona, żeby zrobił laurkę do pisarza na spotkanie. Płacze, nie wychodzi mu, nie chce. Dlaczego? Bo jest głodny i zmęczony, a ja zamiast się nim zająć, pracuję. I czyja to wina? Moja. Co mi nie przeszkadza w podnoszeniu głosu. A potem rozsądek wraca, każe nazywać rzeczy po imieniu, mówi, że jakbym się zajęła wszystkim jak należy dziecko nie byłoby głodne-marudne, a ja bym się nie wkurzała i umiała zapanować nad złością. A tak cóż, prośba emocji, żeby mózg zaczął działać, się nie chce wysłuchać.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...