Potem mi zwyczajnie źle, bo myślę, że wolałabym być obok dzieci i z nimi. Nie z nosem w komputerze. I taka głupia jestem.
Wzięłam sobie na głowę jeszcze jedno zadanie, którego rezultaty będą wymierne i monetarne, ale to oznacza, że jest mnie jeszcze mniej.
Tak sobie wyliczam, że od czasu komunii każdy dzień jest zapełniony i nie mam czasu na to, żeby po prostu, zwyczajnie być, poczytać, obejrzeć film, nie prasując przy nim sterty ubrań.
Ten tydzień to samo, piłka w poniedziałek, dodatkowe godziny we wtorek, ale też nasiadówka do 1 w nocy z Nikolą, bo praca nad tym dodatkowym zadaniem.
W środę odbieram dzieci ze szkoły, Isa mówi, że ona poprosi, żeby mogły poćwiczyć układ do piosenki po hiszpańsku, bo w piątek szkolny dzień kultury i języka hiszpańskiego,w skrócie Dzień Hiszpański. Dojechała druga przyjaciółka z mamą (tą od wina na zakończenie), więc się zaangażowałam z mamą w choreografię, a od 20 znów praca.
W czwartek basen, Isa przepłynęła 200 metrów stylem dowolnym i dostała dyplom, a potem w domu, ćwiczymy piosenkę Un poco loco, z filmu Coco, bo się okazało, że dziewczyny nie chcą śpiewać, tylko tańczyć, a Isa chce śpiewać, bo przecież tylko tak się pokaże, że się lubi ten hiszpański. W piątek chyba tylko tak lekko odpoczęłam i kończę to moje romansidło czytać, ale też tylko dlatego, że Isa pojechała na urodziny do koleżanki.
A dziś umieram, ze zmęczenia.
Bo poszłam na tańce i choć planowałam powrót na 1 w nocy, w domu byłam jak już dniało, a ptaszęta świergoliły. Jestem niewyspana, a w domu trzeba odkurzyć, bo Iza z rodziną przyjeżdża na kawę. Tylko zdążyłam kupić ciasto i bułki, wrócić, zadysponować Leona do odkurzania i właśnie wysłać Isę do odkurzania drugiego pokoju, dzwonek do drzwi. Są.
W chałupie upał nie do wytrzymania. No to kawa, auta w plecaczek i do parku, schronić się w cieniu drzew, potem lody i już jesteśmy w domu.
Położyłam się i czytam książkę. Pierdzielę, se myślę, nie mam siły. I już prawie zasypiam, kiedy Isa mówi, mamo, co z tym basenem.
Tako i mamy sezon letni otwarty. Leon przypomniał sobie, że umie pływać.
W domu, czy możemy film. Przypomniałam sobie, że chciałam kiedyś obejrzeć Pożyczalskich, poszukałam, Leon obrażony, on nie będzie oglądał i siedzi plecami do ekranu.
Po filmie: Mamusiu, ja to cię chciałem przeprosić. Bo byłem zły, że nie chcę oglądać, bo myślałem, że nie będzie mi się podobać. Ale bardzo mi się podobał.
Kiedy jestem taka przepracowana i zmęczona, nerwy mam na granicy. Np, kiedy po próbach dziewczyńskich proszę Leona, żeby zrobił laurkę do pisarza na spotkanie. Płacze, nie wychodzi mu, nie chce. Dlaczego? Bo jest głodny i zmęczony, a ja zamiast się nim zająć, pracuję. I czyja to wina? Moja. Co mi nie przeszkadza w podnoszeniu głosu. A potem rozsądek wraca, każe nazywać rzeczy po imieniu, mówi, że jakbym się zajęła wszystkim jak należy dziecko nie byłoby głodne-marudne, a ja bym się nie wkurzała i umiała zapanować nad złością. A tak cóż, prośba emocji, żeby mózg zaczął działać, się nie chce wysłuchać.