Urodziny Wiki obchodzi 7 maja, jednakowoż, jej rodzice wykorzystali długi weekend majowy do cna podróżniczo i nie wyrobili się na czas. Impreza została przeniesiona na kolejny weekend,w sobotę, a kiedy już potwierdziłam, że nie, niczego nie mamy zaplanowanego i możemy przyjechać, okazało się, że 13. maja ktoś tam zrobił swoją imprezę, muszą iść i znów przenoszą urodziny Wiki, na niedzielę 14. maja.
Kiedy znów potwierdziłam, że niczego nie mamy zaplanowanego, moje dziecko przypomniało mi, że Nirvana Symfonicznie będzie w niedzielę o godzinie19.30. Zmieniać, nie zmieniać, przenosić, nie jechać?
W całym tym planowaniu, trzeba jeszcze było pamiętać, że w kolejny weekend lecimy do UKeja, że po powrocie z niego będziemy jeszcze dwa dni w Krakowie, bo mam spotkanie z wolontariuszami dwudniowe, ubrania trzeba mieć na zmianę. Spakować się trzeba tak, żeby wszystko było. Znów trzeba planować!
No i: jak to, przecież ja sobie poradzę! Pociąg z Krakowa jest o 16 z minutami, w Kielcach będziemy na 18.30, jak nic na koncert zdążymy.
Zdążyliśmy.
W międzyczasie okazało się, że Leon, który też miał z nami iść, choć ten koncert to było życzenie/marzenie Isabeli, zapomniał o kilku sprawach, które trzeba było przygotować na poniedziałek do szkoły. Między innymi kartkówka ze znaków drogowych na technikę, słówka na angielski i jeszcze ortografia polska.
W związku z powyższym nie chciał iść, pewnie ze stresu. Zapytałam Stanka od Mileny, czy idzie z nami. Poszedł. Było super. Im było super, bo to oni podeszli jako drudzy pod scenę, żeby machać głowami i wyskakikiwać w górę. Njapierw jedna dziewczynka, potem Isa poszła po swoje koleżanki, które wyczaiła przed rozpoczęciem, a zaraz potem ktoś, a zaraz potem Stanek.
Pomyślałam sobie, hm, ja też bym se tam poszła, ale przecież, jak to tak, może kwas będzie, że robię, a dziecko nie chce mnie obok siebie.
Ale tak po prawdzie, to pewnie dlatego, że mi głupio było z tymi młodymi, a żadna moja koleżanka tam pod sceną nic a nic, bo żadna z moich koleżanek na ten koncert z nami nie.
Lucky ja, mam tę moją siostrę tak w Krakowie umiejscowioną, że nie muszę do centrum na pociąg, tylko z boczku, na obrzeżach. Na tych obrzeżach to te wolne pociągi się zatrzymują, ale w sumie do miasta musiałabym 25 min tramwajem, to na jedno.
Zaplanowałam sobie, że wezmę szczoteczkę do zębów i jeszcze ubranie na urodzinową imprezę tylko, bo zaraz z pociągu na tę Nirvanę. Niestety. Dostałam jajek, ciasta na drogę, ubrania dla Leona i tyle innych rzeczy, że bez powrotu do domu by się nie obeszło.
W tym Krakowie jak nigdy, przesiedzielismy całe sobotnie popołudnie w domu i na placu zabaw. Iza z Darkiem załatwiali swoje sprawy, my z dziećmi nasze. Dziwnie tak być w Krakowie i nie pojechać "na zwiedzanie". A może tak właśnie robią "normalni" ludzie, którzy odwiedzają swoją rodzinę?
No i jeszcze na sam koniec, ciekawostka taka, że w księgarni, do której lubię wstępować po drodze na dworzec kolejowy znalazłam książkę-niespodziankę. O tym, że wcale nie jestem jeszcze taka stara.