Monday 29 May 2023

Lecimy do Londynu co to będzie co to było

Najpierw był atak paniki. A nie, sorki, najpierw chodziłam przez trzy dni po ścianach. Z różnych powodów, ale wszystko i tak wyszło z Anglo-stresu. Jakby to Urszula powiedziała, nie dało się ze mną  wytrzymać. Na granicy byłam. Potem około 23, kiedy się już spakowałam i pomyślałam, że okej, mam wszystko, przyszła panika. Z nią atak płaczu. A jak się już uryczałam, wszystko zeszło.

Płacz jest dobry.

Potem rano w pociąg i do wielkiego świata. 

Wielki świat przywitał mnie niekompetencją młodej pani ze stacji oraz przyjemnym brytyjskim akcentem starszego pana ze stacji, który zajął się, sprawdził, upewnił się, a na wstępie zapytał "You're all right?" Nic się nie zmieniło.

Następnie wielki świat powiódł mnie do miasta mojego starego pociągiem, a ja mogłam mieć refleksję, że straszliwie, straszliwie się cieszę, że tam mieszkać nie muszę. Że to nie moje miejsce, że owszem, na pewno fajnie, ale nie dla mnie. 

A potem już codzienność. 

Spotkanie z ojcem i "no nie powiedziałaś mi kiedy będziecie, to nie ustaliłem niczego i nie zaplanowałem z dziećmi". Naprawdę? Tzn że dziś się dowiedziałeś, że przywożę dzieci na ślub Betty, bo zbierałeś się z kupnem biletu jakiś miesiąc i unikałeś odpowiedzi, więc gdyby tak czekać na decyzję, to na pewno by nie polecieli? No tak, tak. Przecież to zawsze jest moja wina. 

Spotkania z ludźmi, których nie widziałam 7 lat, a z którymi rozmawiałam, jakbyśmy się wczoraj widzieli, jakby nic się nie zmieniło. Świadomość tego, że jestem lubiana i ważna, i potrzebna. Tak, tak, można tu zaraz zrobić psychoanalizę. Ja jednakowoż zostawię to w kategorii dbania o siebie i cieszenia się z bycia fajnym człowiekiem. 

Wyprawa do centrum Londynu, bo jakże to, jestem i nie pojadę zwiedzać? Mam zaliczone na kolejne lata. Jak już polecimy za rok, a tak byłoby fajnie zrobić, to nie wybieram się do Big Bena. Zwłaszcza, że Isa wysiadła z pociągu na London Victoria i od razu zapytała, czy ona może już do domu, bo jest za dużo ludzi i ja wiem, że ona nie lubi za dużo.

Od razu więc złość mi się pojawiła, bo mam dość, znów zresztą tego, że ja daję i nie dostaję. Powinnam pewnie zrozumieć, że to zmiany w mózgu, przeprogramowania, chemia i takie tam, ale teraz nie mam siły na rozumienie. I nie chciałam rozumieć, że kazdy może dla siebie. 

Chciałabym, żeby inni czasem chcieli dla innych też. Czy tak już będzie zawsze, czy tzw młody człowiek będzie miał na uwadze tylko i tylko siebie? Czy sprawianie przyjemności i robienie przysługi już nie leży w naturze człowieka. Tak, tak, wiem, w granicach.

Jedznie angielskie jeszcze było i wycieczka do przedszkola Leona, bo bardzo chciał sobie przypomnieć. 

Na koniec doskwierający mi brak zdjęć. Marudząca Isa dała mi w kość, miałam ochotę ją rozszarpać. Nie chciała ani jednego zdjęcia. Mnie się odechciało fotografować okoliczności. Zbyt dużo ludzi też nie służyło. 

Jak było? Trudno, dobrze, wyzwanie, miło, spotkanie. Dobrze było wrócić do domu. Leon ma zdjęcie z Big Benem i lodem z flejkiem. Wspomnienia są dobre.









Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...