Kuzyn z Wawy przyjechał w piątek. Także i ciocia Kasia. Jak zwykle pogoda się na nas wypięła i planowany sobotni wyjazd nad wodę odwołano. W zamian wyprawa spacerem nad rzekę, nad którą nikt już nie chodzi i w której nikt się jużnie kąpie. I znaleźliśmy plażę! Tam gdzie sto lat temu chodziło się z ciotkami i wujkami na cały dzień, z kocem, kanapkami z masłem, ogórkami do obrania i kompotem w szklanej butelce po mleku z plastykowym korkiem! O rety, ile wspomnień i jak super. Za chłodno na kąpiel, więc tylko puszczanie kaczek z wujkiem Pawłem, który serca skradł moim dzieciom. (Bo wieże budowali najwyższe na świecie.)
Lelon wodę kocha.
Wczoraj ukrop nazod, ale plan dnia napięty z odpustem w roli głównej. To przecież kto się będzie kąpał jak wata cukrowa, milion pierścionków i pukawki. I piłka z trocin! Jak kiedyś! O rety, ile wspomnień!
Leon już ją rozparcelował, zębami. Piankową piłkę Iss także.
No i jeszcze duża Izz załapała się na swój tort urodzinowy, choć wcale go nie chciała. Bo za dużo zachodu.
Też se zażyczyłam, taki rodzinny tort urodzinwy, ale o mnie nikt nie dba....
Ach, co to był za wekend...