Pojechaliśmy dziś do centrum ogrodniczego kupić krzaczek, który będzie wyglądał tak
a na razie jest bardzo malutki. Nazywa się Choisya Mexican Orange Blossom i mamy nadzieję, że pewnego dnia zamieszka w ogrodzie naszego domu. Póki co damy mu doniczkę.
Z zakupów zrobiła się przygoda, bo trzeba było jechać pociągiem, a w poczekalni moje dzieci znalazły Harlequiny, na miejscu zwiedzaliśmy stajnie, stodoły i klatki dla plastikowych królików oraz całkiem żywe, niektóre bardzo brzykie ryby. Do akwariów.
I gdyby nie to, że trzeba kłaść Lelona spać na drzemkę moglibyśmy tam siedzieć caaaaaały dzień. I jeść lizaki kokakolowe.
Monday 5 August 2013
Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu
Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...
-
Przeżyłam kolejne wielkie wydarzenie w życiu moich dzieci, przede wszystkim syna, ale też i moim, bo na przygotowanie miałam troszkę ponad t...
-
Zapomniałam, jakżeż mogłam była. Jakżeż. Zapomniałam, że miał miejsce szkolny bal Wszystkich Świętych. Dla tych, którzy nie chcą i nie lubi...
-
Urodziny Leonka zbiegły się w czasie z uroczystością ślubowania i pasowania na uczennicę Isabeli. Przygotowania do ślubowania zaczęły się j...