Widziałam, że Mikołaj polubił sklep z tymi cudownościami, co dostałam, bo i u Gatti prezenty z tego samego rzutu. Nostalgia, sentyment i motyle w brzuchu.
Cały dzień go nosiłam, ten fartuszek, choć w kuchni odgrzałam tylko zupkę pomidorkową na przystawkę do świątecznego obiadu. Bo u nas po angielsku. Oczywiście plama jest!
Choć! Nie dałam się zastraszyć! I polskie tradycję w podwójnej dawce dzieciom zapodałam, dwie wigilie, jedna u mnie, bo po pierwsze nie mogłam nie jeść tego, co zawsze na Wigilię, a po drugie, przecież tego nie wyrzucę. Druga Wigilia u znajomych. Brzuch jak balon, grochy, grzyby i kapusty się rozpanoszyły, pobiły o miejsce w żołądku i pozostawiały siniaki i stłuczenia. Nie pamiętam kiedy czułam obolałość wszystkiego, co odpowiada za trawienie.
I nie dziwię się, że mnie tak bolało, bo jak można tak siebie nie lubić i wpychać jak leci, co popadnie, przez, kontynuować przez cały następny dzień i skończyć trzeciego dnia na obiedzie u znajomych.
Prezenty od Polski przyleciały pod choinkę akurat jak byliśmy na drugiej Wigilii. Mikołaj sprytny, a dziecka nawet się nie rozebrały, w kurtkach dalejże otwierać.
A Leoni tak bawi się tylko Gordonem, a Isa tylko rysuje.
Ale mają, no tak, mają. A ja nie muszę wydawać pieniędzy. Na sukienki, piżamki i gry. Choć nie, gry to akurat dobry prezent, bo Iss zabrała się do grania w Jake i piratów z Nibylandii o 10, zaraz po rozpakowaniu...
Mamo, ja jestem grzeczna, prawda, bo robie to i to (tu lista tego co robi), to na pewno na next Christmas dostanę też prezenty.