Monday 24 August 2015

Ostatni wekend

Chciałam doprawdy zrobić kolaż ostatnich zdjęć z wakacji, ale nie mam serca. Jakżeszbym mogła zamkąć wiślickie łąki w jednym tylko małym prostokącie?
Przyszedł ostatni wekend, Iza szykuje się do wyjazdu, czekamy na gości, którzy co roku nas odwiedzają, ale jeszcze zdążymy na spacer, zaległy, odkładany od dwóch tygodni. Tam, gdzie spędziłam pół wakacji nastolatką będąc, a gdzie brzęczenie w trawie jest głośniejsze niż przejeżdżające niedaleko samochody.
Miastowe mam dzieci, których nie nauczyłam co to łaki i natura. Isa głodna i zła oświadczyła, że jej taki spacer nie odpowiada i wróciła do domu. Leon został, ale głośno mi przypominał, że trawy za wysokie, gryzą go po nogach, a muchy i pszczoły latają i na pewno ugryzą go w nos.






Po powrocie trochę pomogłyśmy Kani w przygotowaniu kolacji z grilla. Poprzenosiłyśmy wszystko na dwór. Tak to wyglądało, bo resztę zrobiła sama. Nawet chlebki. Takie.


Miał ktoś taki piec kaflowy w kuchni, w którym trzeba było zapalić, a rosół z niego smakował jak żeden inny? 
Tego rosołu nie pamiętam, ale pamiętam, że jak sie ukradło w niedzielę mamie, a obecnej babci Uli,  pasek ciasta na domowy makaron i wrzuciło na ten piec, to smakowało to tak, jak te chlebki, które Kania zrobiła na gryla.

Ps Dożynki były, Iss namówiła mnie na łańcuchową karuzelę. Przeżyłam.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...