Friday 28 August 2015

No to koniec wakacji

Przyleciałam.
Cztery tygodnie to nic, myślałam sobie. Nie zmieni spojrzenia i przyzwyczajeń.
Jednak.
Jakżesz się pomyliłam.
Autobus lotniskowy wiezie nas z terminalu do samolotu. Za oknem lekko kropi. Obok mnie stoi matka, dziecko jej niedaleko siedzi z tatą. Zagaduje, że nawet lepiej, że już nie jest gorąco, bo ona nie lubi. Yhm,, odpowiadam zdawkowo. Pani się nie poddaje, opowiada o pogodzie, słucham jednym uchem, od czasu do czasu potakując. Aż tu nagle, jak mnie coś nie rąbnie po umyśle. "Gorąco w tej Polsce-pani mówi-człowiek zaczyna doceniać te dwadzieścia parę stopni w naszej Anglii".
Że co? W jakiej naszej!?!?
 Lekko oszołomiona wsiadam do samolotu. Easy jet łaskawie dało mi miejsce z przodu tym razem, razem z innymi pasażerami z dziećmi. Pewnie dlatego, że nie mieli kompletu.
Za mną mama z dwójką, jedno z nich półtoraroczne. I nagle znów, jak obuchem.
OOOOOOOOOOOOOOOchhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh, jakie ty jteś piękne dziecko, tak, piękne jesteś, tak bardzo piękne, Och jakie jteś słodziutkie dziecko. Jaki ty jteś kochany. Tiutiutiutiu.
A wszystko piskliwym angielskim głosikiem.
Nie, to nie o panią mi chodzi, choć rzecz jasna, to ona, ta pani angielska stewardesa tak się napiszczała nad pacholęciem, ale o to, że tu wszyscy tak mówią. I ja nie chcę tego słuchać. Nie chcę i koniec.

No. A potem to już normalne życie. Ogrzewanie właczyłam, bo pranie będzie mi schło trzy dni bez niego, boso nie chodzę, bo mam wrażenie, że dywan mokry, a nikt go nie prał, ciepłą bluzę wyjełam i mam coraz mniej cierpliwości do moich dzieci.
A jeszcze niedawno byłam taka stonowana i wyrozumiała....

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...