Tuesday 4 August 2015

Wakacje 3 - Warszawa

Przyleciałyśmy w środku nocy.
I od tego przylotu nie dałam tym moim dzieciom na chwilke odpocząć.
Przeciągnęłam po Warszawie od rana do nocy, a mimo to w jakiś dziwny sposób nie pokazałam warszawskich zabytków.
Znów okazuje się, że wakacje z dziećmi to nie grafik i trzymanie się terminów, i że nie ma co planować. Chyba, że to kwestia słabego planowania, z drugiej jakby strony. Właściwie braku planowania, bo nie wiedząc i nie znając Warszawy, oraz nastawiając się bardziej na spotkania z dawno nie widzianymi, poddałam się fali i dałam się ponieść.


Poniosło nas do Zoo w piątkowe popołudnie, z okazji urodzin cioci Izy, a następnie do pizzerii na obiad. Do domu wróciliśmy późno. Leon obowiązkowo odwiedził pingwiny, Iss znów kłóciła się z ciotką, że nie jest Gibonem. Pogadaliśmy z Makakiem Czubatym, który szczerzył zęby do Isabeli, bo się chichrała; przeszukaliśmy pół drzewa w poszukiwaniu pandy, a i tak największa atrakcją był rekin, a najbardziej zapadł w pamięć smród żyraf.

Na Centrum Nauki Kopernika przeznaczyliśmy 3 godziny.
 Jak już wspomniałam, nie ma co planować. Weszliśmy o 12.30, wyszliśmy parę minut przed 18. Czyste szaleństwo i zaangażowanie w każdą atrakcję. Gdyby sie dało zostalibyśmy dłużej.


Pachnie miętówką...


Mnóstwo nas.

  

Isa w bańce



Są dzieci... 



nie ma dzieci!
  





A to 1 sierpnia był i rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego, i godzina W, i gdybym to inaczej zaplanowała, może dojechałabym do centrum i doświadczyła tych ciarek, które przechodzą mnie, ilekroć myślę o życiu ludzi sprzed II wojny Światowej  i w jej trakcie. A tak, doświadczyłam tłumu ludzi, którzy się kręcili pod Zamkiem z biało-czerwonymi opaskami na ramionach i polskimi flagami. I najadłam się pierogów. Oraz odrobiny rosołu od dzieci, oraz naleśniki na deser, które też należały do moich dzieci.

Lecz choćby ich, te dzieci, przypiąć do fotela bujanego, który był atrakcją Pierogarni to i tak nic nie powstrzyma ich przed napaścia na Watowarnię.
O 10 w nocy. Po wielkiej wacie cukrowej każdemu.


Przemaszerowaliśmy Warszawę w sobotnią noc i zasypialiśmy już na przystanku, w drodze do domu. Nikt nie zwracał uwagi na nocne Syrenki na Starówce, nikogo nie interesowały kamienice. Lody były i gofry kusiły, nocną porą.

 Szczęście, że Syrenka i nad Wisłą jest, w biały dzień, ale gdzie, jakie zdjęcie, kogo interesuje pozowanie. Najważniejsze było to, że włóczenie się po mieście przyczyniło się do bąblowania stóp i trzeba było ratować biedne stopy Isabeli. 

  
 Nie wiem kiedy sobota zleciała. Isabela nie marudziła i nie narzekała. Dzielnie znosiła kilometry chodnika. Leon kazał się nosić, ale czasem udawało mi się go zwieść. Mamo, ja dzisiaj bardzo dużo chodziłem. 

Na niedzielę wprosiłam się na Proszony Obiad do cioci-dawno-nie-widzianej. Właściwie nie widzianej od 5 lat. Refleksja jak po każdym rodzinnym spotkaniu, że dobrze mieć rodzinę. Małe dzieci mają, więc moje się nie nudziły i nie prosiły, żeby już iść do domu. 
Na obiad podano zupę, dwa rodzaje mięs, trzy rodzaje sałatek oraz dwa rodzaje kompotu. 
Na deser podano lody w pucharkach. 
Nastepnie podano kawę oraz ciasto ze śliwkami.
A godzinkę później tiramisu, sernik na zimno, wino i likier kawowy. 
W razie gdybym się nie najadła od razu.

 

Spóźniłyśmy się na ten obiad, bo rano odbywały się na Mysiej targi książki dla dzieci, którym towarzyszyły różne wydarzenia. A my lubimy czytać, a nie mamy nic nowego. A wydarzenia zawsze są mile widziane w grafiku. Aleśmy się nie wyrobiły, więc w biegu po te książki, potem w biegu do metra, potem szybko do cioci. Nie obraziła się. Całe szczęście.
W poniedziałek ukrop, żar leje się z nieba. Na plac zabaw nie ma po co iść, a zbierać się trzeba, bo to już ostatni dzień u siostry Muni i przenosimy się do Izz, na jedną noc tylko. Nie bardzo warunki ma na goszczenie naszej trójki. 
Idziemy wieczorem na lody i gofra w moim przypadku i robimy zdjęcie pod Big Benem.





Podsumowując: Nie planujcie za dużo drodzy czytelnicy, gdy przyjdzie Wam podróżować z dzieckiem (-ćmi). Co więcej, za dużo nie oczekujcie, dziecięce wyprawy rządzą się swoimi prawami. A jeśli możecie, zróbcie sobie jeden dzień przerwy w bieganiu na popołudniowym obiedzie u Cioci.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...