Saturday 9 January 2016

Matkowanie

Nikt mi nie powie, że matka co siedzi w domu, tylko w nim siedzi. I co ona właściwie robi.
Przez jakiś czas też tak myślałam. Bo przecież te, które pracują mają dwa razy tyle pracy. Nie dość, że praca zawodowa, to jeszcze dom trzeba oporządzić. Jeszcze jak praca prosta, nieskomplikowana, takiej się do domu nie przyniesie. A co, jak tabelki trzeba w domu skończyć uzupełniać, bo w pracy mało czasu?
Nie, żebym czuła się gorsza i gloryfikowała matki pracujące, ale staram sie być zwyczajnie sprawiedliwa. Posprzątać, ugotować, zrobić zakupy, pracę domową odrobić. I jeszcze posiedzieć na kanapie i mieć czas tylko i wyłącznie dla siebie. Kiedy na to wszystko czas.
Ale wczoraj mi przeszło. Wczoraj wracałam do domu, odebrałam dziecko ze szkoły. Szłam obładowana torbami i całym szkolnym sprzętem. Dyskusja się rozpętała na temat tego, co będziemy po szkole robić. Padło na film.
I ulgę wielką poczułam, że nic dziś nie muszę, że do fletu nie muszę gonić, że książki nie trzeba czytać, że aplikacji do matematyki włączać. Niczego oprócz siedzenia. I podania obiadu.
I uświadomiłam sobie, że ja też ciężko pracuję. Że mnie te popołudnia z dziećmi, które trzeba do wszystkiego gonić, psychicznie wykańczają. Że już w piątek popołudniu nie zniesę:  mamo pić, mamo co mam robić, mamo boli mnie, mamo to, mamo tamto. Że mam tego serdecznie dość. Że nie mam siły czekać aż w końcu siądą do stołu, bo trzeba milion razy wołać, a i tak szansa jest taka, że któremuś coś się nie będzie podobać.
I że te mamusie, które się zawodowo spełniają wszystko to mają zrobione przez kogoś innego. A nawet jeśli nie, to i tak dużo krócej słyszą to stękania i niekończące się prośby.
Nie żebym narzekała.
Stwierdziłam tylko, że mam takie samo prawo być tak samo zmęczona jak każda mama, która wychodzi z domu rano, a wraca wieczorem.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...