Monday 2 May 2016

Wolny poniedziałek

Jakoś do siebie doszłam po tym niepojętym czwartku, który dla mnie łaskawy nie był. Nawet chciało mi się w piątkowy poranek pochodzić na bieżni z Karolą. Witaminy zaczęłam brać, przespałam się i tadam, funkcjonuję.
A potrzeba była, bo zamówiła mnie Żaneta na babysitting sobotni, gdyż ponieważ, wraz z mężem oraz tłumem przyjaciół mieli zamiar wybrać się na koncert polskiego zespołu i przykro byłoby, gdyby tak w ostatniej chwili okazało się, że mi organizm nie funkjonuje jak trzeba.
Kolejna sobota zaplanowana z minutami. Obowiązkowe poranne spotkanie grupy oszołomów od polskiej szkoły i polskich rodziców. Okazało się, że Kopciucha nie będziemy grać w maju, bo nie ma sali. Jakoś tak nam się nie zebrało, żeby zarezerwować. Ja też jakaś taka rozlazła i się rozeszło. Dobrze, bo nie muszę się spinać, a zmęczenie mnie nie opuszcza, polubiło mnie tak, jak kiedyś Pan Leń i nie zapowiada się na razie, że mnie opuści. Chyba, że jak już zrobię badania krwi wyjdzie co mi jest i zacznę sie kurować.
Popołudniu Isa jak zwykle polska szkoła. Podczas gdy starsze dziecko się uczyło, zabrałam młodsze i podążyłam na odsiecz młodzieży, która się jeszcze po koncertach włóczy.
Po polskiej szkole Kasia odstawiła mi Isędo Żanety i już mogłam się nastawiać na wojnę z czterema małoletnimi wiatrakami. Ależ, jakżem się myliła snując swoje obawy. Dziecięcia idealne, nie zalazły mi za skórę i grzecznie poszły spać, młodsze o 22.10, starsze o 23.15. Zaraz potem zasnęłam ja.
W niedzielę umówiliśmy się z rodziną męża na małego grila, więc nie mogłam się zasiedzieć i na obiad i kolację zostać u koleżanki i z rana odwieźli mnie jak księżną udzielną do domu.
Na tarasie przy domu teściowej pogoda piękna, ciepło, słońce swieci, w ogrodzie stopy grzejemy, piwo popijamy. To my. Moje dzieci w salonie, przed telewizorem. Może dlatego, że zmęczone?
No i znów późna kolacja, późne spanie i zmęczenie poranne. Dlatego dzisiejszy dzień leniwy, nikomu nic się nie chce. Spodziewamy się jeszcze szybkiej pożegnalnej wizyty od siostry małżonka. A tu naraz Isa wyskakuje, że ona chętnie na plac zabaw. Naprawdę? Jak ja chce robić nic? Alem się przemogła. I jak zwykle nie żałowałam. Takie rodzinne wyjście na całkiem swieże powietrze to przyjemne jest. Człowiek wróci do domu, zadowolony, że wyszedł i nie przebimbał dnia na kanapie.
A świeżość umysłu w moim wieku już nie taka łatwa do utrzymania. Okładam godzinami snu, ograniczaniem ciężkich programów telewizyjnych i internetu oraz czytaniem przyjemnych historii. Muszę. Nie to, co Leon. Ten ma umysł wyostrzony, żeby odkrywać, a chłonny jak gąbka jednocześnie. Proszę bardzo:
-Mamo, a bejbisie to którędy wychodzą? 
-No, z brzucha.
-Nie, nie wiesz co ja mówię. Którędy, z moomy (anglojęzyczne określenie waginy) czy pupy?
Nie, no nie no, nie no. Co to za pytania.
-No z moomy.
-A. Bo wiesz, jest taka reklama, w której od pani wychodzi bejbiś i on jest już duży i ma ręcznik, i kluczyki, i pani stoi obok, i mówi, "that's amazing".
Co ja tu będe tłumaczyć. Zobaczyć tu proszę.




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...