Ciocia Iza już w piątek z wujkiem, zwanym również Ukochanym wyjechała. Jak śmiała! Wujek ma u nas przechlapane, bo nam ciotkę zabrał, a tak rzadko ją widzimy.
Na osuszenie łez zażądałam, żeby nas ciocia Kania zabrała w piątek do kina na BFG, czyli na Bardzo Fajnego Giganta. Cieszę się, że obejrzałam go po polsku, bo językowo pierwsza klasa. Recenzja zbliżona do moich odczuć tutaj. Bardzo, bardzo polecam.
Leon kocha bardzo. Mamo, mamo, ten taki S.O.S. no wiesz, ten S.O.S. i tam ten duży tak skakał, takie długie kroki robił.
Tak synu, SOS - BFG.
A potem jakoś nam się tak pogoda pogorszyła. Słońce się schowało i nic mi się nie chciało. Ani na plac zabaw, ani spacery. Dom tylko, bajki, koty na podwórku i czasem zakupy.
Chyba, że tak mi wiercą dziurę w brzuchu, że nie da się już wytrzymać.
Zresztą mam nadzieję nauczyć Leona jeździć na dwóch kółkach.
Tylko ani jemu się nie chce, ani mi...
A w przedłużony świąteczny weekend ciocia Iza zrobiła nam niespodziankę i przyjechała na godzinkę.
Przywiozła dwa wory Krówek, wafelki i chlebki z Kazimierza.
A potem wespół w zespół wszyscy zrobili kartki dla cioci Marysi, bo wybieraliśmy się do niej złożyć życzenia imieninowe.