Szalejemy nad rzeką i budujemy zamki na wyspie, która się powoli tworzy na środku rzeki. No, bo deszcz nie pada i jest ciepło, jakby więc normalne, że wody w rzece mniej.
Dzieci polują na koty, a w zasadzie na małego kotka. I nie wiem, czy ten kotek nieszczęśliwy, bo go tak te dzieci maltretują, czy też szczęśliwy, bo jako jedyny z trójki maluszków daje się złapać, więc być może chce być złapany?
Noszą go na rękach, szukają pod tujami.
W okolicach tui-żywopłotu babcia ma busz ogrodowy, bo babcia lubi jak ma rozrośnięte. I tam, do tych rozrośniętych krzaczorów Isa chodzi po te koty.
I poszła raz i słyszę, jak się drze, że mamo, chooooooodź, mamo tu jest mysza bez połowy głowy. Mamo, te koty się tą myszą bawiły. Mamo, głupie koty. Mamo, biedna myszka. Mamoooo, one ją trzymały w pyszczkuuuu.
Wiślica, która nie wiadomo, czy to miasto (eczko) czy nie, ale nadal w swym charakterze wiejska, bo sielska przyczynia się do rozwoju dzieci moich. Nie żadne tam nauczanie szkolne zorganizowane, ale w życia wzięte.
Koty, myszy, kapuśniaki i żurki, kasza jęczmienna z gulaszem....
Leon pokochał kapustę. A właściwie kapustę w zupie, jak to się to teraz nazywa.Mamo, ja lubim kapustę z zupą.
O kaszę jęczmienną musiałam stoczyć bitwę, bo nie chciało mi się osobno ziemniaków gotować, jak już ktoś za mnie cały obiad zrobił. A tu nie chcą bo nie lubią.
Mogę tedy poszerzyć polskie menu na obczyźnie.
Nie lubiły, fakt, jakiś czas temu, dlatego przestałam gotować. Ale już kochają. Leon pożerał, jak cukierki.