Monday 29 August 2016

Twórczy weekend

Ach, ach, co to był za weekend.
Piątek znów świeciło słońce i popołudnie przesiedzieliśmy w naszej ulubionej miejscówce, nad rzeką Nidą. Było trochę osób, a zawsze przyjemniej jest, gdy ma się towarzystwo. A najlepiej towarzystwo dla dzieci. No i tym razem los zrzucił nam kilka lat starszego chłopca. Po jakimś czasie dołączył jego tato i od tej pory straciłam dzieci.
Leon zajął się tworzeniem budowli, Isa skupiła się na łowieniu ryb. Początkowo czaiła się w kucki, przy brzegu z wiaderkiem w ręku. Tyle, że nie szło, bo ryby się bały, wiaderko w rękach, zaraz obok nogi . I choćby nie wiem jak cierpliwie i bez ruchu się stało, nie pomagało.
Ale! Od czego mamy pana kompana! Ani się obejrzałam, nie wiem kiedy, u Isy w ręce wędka z grubego kija, kawałka bluszczu i uwiązanego wiaderka. To się nazywa wędkowanie.
Do domu ciężko wracać, bo taka przednia zabawa. Zapytałam, czy zechciałaby zostać z panem, a on nam potem ją przywiezie. Jakżeż nie! Już zawróciła!
Tyle, że ciocia Kania przyjechała już z Krakowa i trzeba było wracać do domu.

Sobota w Kielcach. Nasze coroczne wizyty u Ewy i jej czwórki dzieci. Jak zawsze radośnie, głośno i szybko. W tym roku dodatkowo zoologiczne.


Dzieci moje słuchają w aucie muzyki. Na przykład My Definition. Ileż można słuchać jednej płyty, czy nawet jednej piosenki? Chciałam moim dzieciom przypomnieć piosenki dziecięce. Fasolki poleciały. Nie spodobało się.

Niedziela upalna. Przyjechał do nas Bartek z dziećmi i od 11 rano siedzieliśmy nad wodą. Pierwszy raz pozwoliłam Isie siedzieć w wodzie samej, bez mojego bezustannego dozoru. Może dlatego, że obok była dziesięcioletnia Zuzia?  Na Leona wariata jednak jeszcze oko muszę mieć.
Woda super czysta, słońce praży, wygrzebujemy muszelki z dna rzeki, żal do domu wracać.
Uwielbiam moją rzekę z dzieciństwa. I cieszę się, że dzieci też ją kochają.


Dziś przedłużenie letniego weekendu. Sama tym razem na początek, potem doszła do nas ciocia Halinka.
Spokój nad rzeką, cisza, bo ludzi nie ma i zachciało nam się jeszcze raz ryby łowić. Znalazłam długie patyki i już, już miałam tworzyć, kiedy Leon zawołał, że on! on musi! on będzie tworzył. Wbił w ziemię (z moją pomocą), obsypał piaskiem każdy patyk u podstawy i nastąpiło objawienie. U mnie. Szybko doniosłam kolejne potrzebne części, narwałam bluszczu i oto proszę, nasz szałas. Za bilety wstępu do którego, oraz za sprzedaż opatentowanego projektu, Leon już planuje pobierać opłaty i zarabiać piniondze.


Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...