Saturday 26 May 2018

O matkowaniu, w prostocie i od święta

To żem se wymyśliła.
Poszłam z dziećmi na dwór. Z Leonem poszłam grać w piłkę, bo co, przecież jestem taka super cool mama, co biega z synem po boisku. Żeby to jeszcze umiała biegać za piłką, byłoby super. A tu mi się piłka pod nogi sama wpycha, ja tracę równowagę i lecę na łeb na szyję.
Co mnie pomimo wszystko wcale nie dziwi, bo w dziecięctwie byłam znana z dziurawych spodni, rajstop i krwawiących kolan.
Nasza ciocia policjantka, na pewno sie ucieszy. Bo ona dba o mój image i błaga mnie, żebym w kóncu wyrzuciła te spodnie do kosza. To teraz, jak już się krew na kolanie polała, a spodnie pękły równo, jakby nożyczkami obciętę, będę je miała do ogrodu.
Zachciało mi się, kurna rodzicielstwa w pojedynkę.
Mam za swoje. Nie powinnam się była cieszyć, że u Leona w końcu atrybuty dziecięctwa-potargane kolana i łokcie, bo się u kolegi na betonie przewrócił. A rodzice jego mnie przepraszali, że nie dopilnowali. Nie ma o co, w końcu wiem, że mam syna.

Poza tym niewielkim incydentem, tydzień upłynął spokojnie.
Z okazji Dnia Matki cały dzień włoczyliśmy się po mieście. Właściwie po zakupach i wypadzie na bazary po kwiaty i truskawki, cała reszta dnia upłynęła pod znakiem naszego rynku. Gorąco było, fontanny były, w których nie powinni byli się moczyć, bo to podobno bardzo nie zdrowe. Powrót do domu w międzyczasie był, żeby sie szybciutko przebrać i wrócić do zabawy z koleżanką. I jeszcze krótki koncert kapeli lwowskiej. Supcio.
Pytam mojej szanownej rodzicielki, czy zdjęcia widziała na fejsie. Zdjęcia? Eeeee, zdjęcia? Ja to nie wiem, ale widziałam moją niebieską apaszkę na pierwszym planie.






Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...