Wednesday 17 October 2012

O promiennym językowaniu

Chyba sie opłacało toczyć boje z rodziną Męża o prawo do używania rodzimego języka w rozmowach z własnym dzieckiem. Chyba się opłacało uparcie udawać, że nie drażnią komentarze i żeby je sobie wsadzili. Opowiadać, że jak im się nie podoba, to ja nie muszę przychodzić na rodzinne spędy i nie będą musieli mnie słuchać. Mówić szeptem do dziecka, żeby się ktoś nie skrzywił, bo akurat właśnie znów że po angielsku powinnam.

Scenka rodzajowa nr 1
Była u nas Katie. Ubieramy się, już prawie wychodzimy. Dziecko założyło buty prawy na lewą, lewy na prawą.
Dziecko, mówię, chodź, poprawimy.
Dziecko coś odpowiada.
Mąż krzyczy z kuchni. English please.
Dziecko: No, not with mummy!!

Scenka rodzajowa nr 2
Opowiadamy sobie historyjkę z książki, której tytułu dziecko nie mogło sobie przypomnieć.
-I był tam porridge.
-Owsianka była? I kto tę owsiankę jadł?
-Owsianka. Dzieścinka, ona jadła owsiankę.

Scenka rodzajowa nr 3
Dziś w gościach u Szefowej.
Mamo, czy ja mogę taką zabawkę i taką i taką.
Z katalogu.
Możesz, ale mów po angielsku, bo Nanny nie rozumie o czym do mnie mówisz.
Can I have this one?
Yes.
A tą też moge?

Nie chwal dnia przed zachodem słońca.
Ale czemu, skoro tak ładnie świeci.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...