Wednesday 16 March 2016

O próbach polubienia się z tubylcami

Nie alienuje się. Wręcz odwrotnie. Lgne do ludzi, którzy nie mówią po polsku. Lubię z nimi rozmawiać. Różni mi się zdarzają, różnej narodowści, róznego pochodzenia i wykształcenia.
Nie mogę nie przyznać, że lepiej  rozmawia mi się z tymi, których angielski jest przynajmniej na takim poziomie jak mój, ale rozumiem sytuację tych, którzy tak jeszcze tego języka nie znają. Też tam kiedyś byłam.
I właśnie w tym temacie pojawiła mi sie refleksja. Na temat jakości współżycia z tubylcami, zwłaszcza tymi bardziej kumatymi.
Otóż jest w przedszkolu dziewczynka, jest i jej mama. Mama aktywistka, działaczka, udzielaczka. Oprócz przedszkolnej dziewczynki ma jeszcze trójkę starszą o jakieś 5 i więcej lat. Mama ma tyle lat co ja. Mama w przeszłości była dziennikarką, mniemam że dziennikarzem pozostaje sie na zawsze, nawet jeśli jest to tylko dziennikarz w spoczynku. Edytorem tekstu też była. Podejrzewam, że wiele zrobiła. Ciekawa postać, warta zaprzyjaźnienia, bo miła, otwarta, zawsze uśmiechnięta, ZAWSZE w dobrym humorze, czasem tylko z lekka pokrytym cienką warstewką zabiegania i zaangażowania. Gdy nie starcza tygodnia na wszystko, w co się angażuje. Z historią zagranicznych rodziców, którzy wyszktałceni i światli, przed tyranem ze swojeog kraju uciekać musieli. I ona się urodziła już tu.
Poczułam do tej mamy sympatię, chyba ze względu na to, że taka otwarta. I lubi mówić, jak ja.
I zapomniałam o barierze kulturowej.
Zapomniałam, bo lubię się z inną, nie polską mamą od lat już trzech, Ta mama też z historią rodzinną, z tatą, który na scenie politycznej innego kraju niezwykle aktywny, uciekać musiał w obliczu wiatru zmian. Tyle, że ta mama urodzona tam, przyjechała mając lat 9. I choć wychowywała się tu, tamten kraj w jakiś sposób pozostał w niej. Relacje z nią są bez niedomówień.  Może nie niezwykle głebokie, ale dobre.
Trudno oczekiwać podobnych relacji z kimś, kogo się dopiero poznało. Mimo wszystko myśli się, że relacja, jeśli się nie rozwinie, to pozostanie na takim samym poziomie, zwłaszcza, gdy porusza się w rozmowie sprawy inne, niż "moje dziecko w przedszkolu".
Niestety okazało się, że pani do końca nie interesują moje sprawy, gdy zaczynam wchodzi głębiej w analizę. I to nie jest moja typowa "dygresja od dygresji". Pani przerywa w pół słowa mając nadzieję, że dotrze do mnie, że ona tylko nagłówkami chce rozmawiać, ewentualnie skrót wiadomości.
A już zupełnie nie rozumiem po co się zawiesza podczas wypowiedzi poszukując słowa, którego może użyć, żeby nie było za trudne. I myśli, że tego nie dostrzegam.
To takich przyjaźni mi nie potrzeba.
I jak tu się z angielskimi angielskimi rodzicami przyjaźnić.
Nie sądzę, żeby dotyczyło to wszystkich, ale myślę, że tubylcza średnia klasa nie robotnicza tym się właśnie charakteryzuje. Jakżesz się miewasz, darling. To świetnie. Musimy KIEDYŚ iść na kawę. Kiedyś. 
Hm. To ja nie mam ochoty na takie kiedyś. Poraz kolejny dochodzę do wniosku, że pełna asymilacja jest niemożliwa. Ale to jak zwykle tylko moje, bardzo subiektywne zdania.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...