Monday 7 March 2016

Chorowanie

Wtapiam się w krajobraz coraz bardziej.
Po angielsku dziecko traktuję podczas choroby i czekam, aż 40 stopni gorączki będzie miało, zanim zostawię ją w domu, do szkoły nie poślę.
Wszystko zaczęło się w piątkowy poranek, kiedy Isa wstała rozpalona i ledwo trzymająca sie na nogach. 
A nie, przepraszam, powinnam wyjaśnić.
Otóż, brytyjski system edukacji stawia na obecność i punktualność. Jednodniowa nieobecność liczona jest jak dwie nieobecności, poranna i popołudniowa sesja. Pięć dni bez szkoły to już dziesięć nieobecności.
Dziecko wysyła się do szkoły, żeby nie wiem co. Glut przezroczysty, czy zielony, glut lekko wystający, czy taki do pasa-kolan, co za różnica. Do szkoły trzeba iść. "Every day counts".
Dałam sobie zrobic pranie mózgu w początkowej fazie mojej przygody i współpracy z tymże sysytem edukacji i wysyłałam dziecko ze stanem podgorączkowym do szkoły. Najwyżej do mnie zadzwonią, żebym po nią przyszła. Rzadko dzwonią, dają sobie radę z takimi gorączkami. 
Pamiętam, że miałam kiedyś koszmar, w którym dyskutowałam z kimś o tym, czy dziecko jest wystarczająco chore, żeby zostać w domu. I że chciałam, żeby miała gorączkę, żebym miała powód, żeby ją zostawić.
Do czasu, gdy przed zeszłym Bożym Narodzeniem zabrałam dzieci ze szkoły na trzy dni przed świętami i dzień po. Stres miałam niemały, bo kary za samowolne zabranie dziecka ze szkoły bez powodu płaci się gminie. 60 funtów od rodzica, za każdą ciągłą, dłuższą niż trzy dni, nieusprawiedliwioną nieobecność.
Dzwoniłam lub pisałam maila informując, że jest bardzo chora, po to by móc zwiedzać w tym czasie Kraków i do teatru dzieci zabrać. No i rzecz jasna na bilecie lotniczym do Polski zaoszczędzić.
Brzuch mnie codziennie bolał. Stwierdziałam, że nigdy więcej.
Wróciłam po świętach i nic sie nie stało, wszyscy udawaliśmy, że dzieci mi całkiem wygodnie sie w okolicach świat rozchorowały.
Wtedy przestałam się przejmować.
Zaczęłam traktować to moje dziecko jak moje i decydować, kiedy może pójść, a kiedy powinno zostać w domu.

I tak zastaje nas piątkowy poranek, kiedy uznałam, ze osłabione dziecko powinno zostać w domu.
I tu pojawia się moja relacja z brytyjską SłZdrowia. Prawdopodobnie w charakterze zbliżona do takowej, każdej matki, nie tylko dziecka w wieku szkolnym. A już na pewno taka sama, jak każdej matki przyzwyczajonej do polskiej służby zdrowia.
Jest to relacja Po co tu przyszłaś?
Dziecko chore, to dziecko z gorączką ponad 39 stopni, lejące się przez ręcę, majaczące, takie co o własnych siłach do lekarza nie dojdzie. W każdym innym przypadku podaj paracetamol, obserwuj i jak nie będzie gorączki poślij do szkoły, lub innej instytucji.
Takoż i wychowana przez system, sześć lat ponad w końcu mnie uczą, ponad cztery podwójnie, dałam dziecku paracetamolu, ubrałąm ciepło, włączyłam film i czekałam aż przejdzie.

I tu wracamy do wątku Po angielsku dzieci chowam (w domyśle leczę)
W piątek była słaba, no tak, ale co tam, w sobotę już było lepiej i wstała nawet rzeźka. To czemu nie miałaby się przejść z tatusiem na deptak i kupić mamie prezent na dzień matki, który akurat w niedzielę wypada.
Akurat sie także przydarzyło, że sobotnie lekcje zostały odwołane, więc mogliśmy sie wybrać na zajęcia plastyczne do kościoła, gdzie bywamy co roku od paru ładnych lat, jeszcze chyba z Leonkiem w chuście.
No i musieliśmy wyjść wcześniej, bo trochę jej sie pogorszyło. Temperatura znów podskoczyła.
Za to w niedzielę rano spadła, a że pasowało nam iść na mszę za teściową i tak czy inaczej planowaliśmy wyjście, to czemu nie zabrać przeziębionego dziecka do pubu na lunch i spotkanie z rodziną. Tym razem Leonowi zrobiło sie gorzej, więc musiałam uciekać do domu, ale Isa została z tatą. Wróciła z gorączką, osłabieniem i "wodnymi" oczami.
No przecież dawała radę, paracetmol pomagał, co nie? To mogłam z nią się po mieście włóczyć.
 
Nie wysłałam jej dziś jednak do szkoły, a że akurat wizytę u lekarza miała w związku z małą krostką na dłoni, zobaczymy, myślę sobie, jak się będzie czuła,może zapytamy.
Wizyta popołudniu, do tego czasu Isa na kanapie, jednym okiem patrzy na telewizor, drugim śpi.
Wchodzimy do gabinetu. Mam tu wprawdzie dziecko z przeziębieniem, ale to nie z tym do pani przyszłam, mówię zawczasu, żeby mi sie nie dostało za to, że przyprowadzam dziecko z byle przeziębieniem do lekarza.
Yhm, ręka to nic, a teraz pokaż mi to przeziębienie.
Wybadała, sprawdziła wszystko i stwierdziła, że bakterie w gardle siedzą i bez antybiotyku się nie obejdzie.

Gdyby nie ta planowana wizyta nadal leczyłabym dziecko na wirusa i męczyła przez tydzień, bo mnie system wyszkolił, że jak się jest chorym, siedzi się w domu, żeby innych w przychodni nie zarazić. (zasłyszane od znajomej matki)
                      

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...