Saturday 19 March 2016

Smerfne zajęcia plastyczne Stowarzyszenia

Stowarzyszenie to klikoro Oszołomów, którzy chcą, żeby dzieci na naszej dzielni i dzielniach sąsiadujących miały co robić. Żebu to "co robić" było interesujące, kreatywne, niedrogie i pozostawiało wiele wspomnień.
Lubię zabierać dzieci do teatru, ale tutaj po polsku nie mamy. Zaproponowałam, żeby zaprosić jakiś polski objazdowy, ale obawa istnieje, że będzie za drogo. Padło więc hasło, zagrajmy sami. Nie z moich ust, ale nie trzeba było mi mówić dwa razy. W ruch poszedł Googel, znalazł dla mnie Kopciuszka, w wersji nowoczesnej. Tego samego znalazł dla Kasi. Niestety się nie spodobał zarządowi, bo za mało wielkanocny. Kurczę, ale nie mogę się wcielić w kurę, albo pisankę, jakoś mi to nie leży.
Szukałyśmy więc dalej. Znalazły się Smerfy. Wystarczyło je przerobić na wielkanocno, co uczyniły moje dziewczyny i już można było zaczynać próby. 
Bawiłam się więc w farbowanie, bo nam trzeba było niebieskich koszulek. Poszła biała koszulka z Primarka oraz niebieska farba plakatowa. Całkiem udanie to mi wyszło.
Znów nie było mnie dla dzieci, ponieważ dwie trzecie czasu mojego poświęcałam na przygotowywanie koszyczków, kur, żółtych rolek na ręcznie robione kurczaki, kilogramy pociętej włóczki do kartek, kilometry wyciętych owali na jaja i kształtów królików, na warsztaty plastyczne, czyli na wszystko czym można ozdobić mieszkanie na święta. Sama przyjemność taka praca.
Oprócz tego jeszcze strój Gargamela, którego grałam.
Na sobotę byliśmy gotowi. I było super ekstra fantastycznie. Oczywiście wiadomo, że to tylko amatorskie kółko rodziców, którym sie chce, ale dzieci były zachwycone. Nawet te małe, o których myślałyśmy, że się nie zaangażują patrzyły jak urzeczone. Cytat z koleżanki, mamy maluszka.



Wyjątkowo nie mam zdjęć, bo nie miałam czasu ich zrobić, zwyczajnie. Mieliśmy dużo dzieci, 5 stolików, przy których można było zrobic ozdoby i za mało osób zaangażowanych w pomoc. Chociaż przed imprezą rozmawiałam z dziewczynami, że jakoś tak mało mam do zrobienia, i że to pewnie dlatego, że tym razem podzieliłyśmy zadania bojowe.
Jeszcze tylko rano piekłam ciasto na sprzedaż na imprezie, bo się w ostatniej chwili zreflektowałyśmy, że może jednak będzie za mało. Poszły oczywiście dziadkowe jabłka, z babcinej paczki, żeby nie poszły na zmarnowanie. I kto mi pomagał? Ręce mieli czyste, bez obawy.


Kolejna impreza udana, odbiorcy zadowoleni. Parę spraw do poprawki i do zapamiętania na kolejny raz, ale podobno, człowiek uczy się na błędach. Tylko dzieci moje znów pytają kiedy ja będę z nimi coś robić na jakiejkolwiek imprezie. Ech.


Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...