Sunday 6 April 2014

Wielkanocna Pocahontas

Zjadłyśmy absolutnie wyśmienity obiad wczoraj. Schaboszczaka z polskiego świniaka, którego bacia wysłała do nas w ekspresowej paczce przed swoim przylotem, ziemniaczunie, ogóreczka kiszonego, mizeryjkę dla Isabelki i fasolkę w bułce tartej. Miodzio.
Dziś już nie ważne co jadłyśmy. Szczęśliwości nam zabrakło i ekscytacji bycia razem i smakowania dobrego jedzenia. Isabela w nocy zachorzała z temperaturą pod sufit i cały dzień się snuła, niezdolna do czegokolwiek. Oprócz może wypieczenia babeczek o tematyce wielkanocnej. Proszę bardzo.


Z rana. Potem już tylko siedzenie na kolanach i przytulanie.(Bo, jak niedawno oświeciła naszą bacię, wieczorem przy okazji zasypiania, trzeba się przytulać. Przytulanie jest ważne, żeby czuć się bezpiecznie.) Z przerwą na mój wypad do sklepu po ziemię do ogrodowych, doniczkowych roślin.

Byliśmy w szkole na wywiadówce. Dzieci zostały z bacią. Leon spał. Wywiadówka się przeciągnęła, koniec końców wróciliśmy do domu przed 21.00. Leon już nie spał. Przytulił się do mnie i pociągając nosem opowiedział wzruszającą historię:
Wczoraj, wczoraj płakałem.
Wczoraj poszłaś na szkoły, na Isy.
Pleplasiam mamusio.
I łzy, tylko nie wiem, czy szczęścia, że już wróciłam, czy nieszczęścia, bo mnie wczoraj (przed godziną nie było gdy się obudził).
I nie wiem, czy mnie przeprasza, że płakał, czy mu z angielska przykro, że mnie nie było.

A Isabela była niedawno Indianką. Przy okazji poprowadziłam lekcję antropologii kulturowej z demonstracją tańca. Naprodukowałam się, żeby dziecku dostarczyć informacji w formie przyjaznej, by na koniec usłyszeć: Ale mamo, ja znam Pocahontas.



Babcia nam dzierga serwetki do koszyczków wielkanocnych, które nam zresztą też sama kupiła.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...