Saturday 9 April 2016

Wolne. Od dzieci

Ha! Wiedziałam, że warto bywać na rodzinnych spotkaniach. Powiedzieli, że wezmą mi dzieci na noc, żebym mogła z moim ślubnym czas spędzić i sobą się cieszyć. Miło. Ponieważ w poniedziałki  i środy mój ślubny ma wychodne, bo zdobywa trofea w rzutkach, (tu proszę sie nie śmiać, bardzo dobrze znana dyscyplina narodowa, której ludzie z czołówki są wszem i wobec znani), poniedziałkowe przedpołudnie spędziłam u Żanety, dzieci jej pilnując, żeby sie wszyscy, razem z moimi dobrze bawili, we wtorek popołudniu Isabela była zaproszona na urodziny koleżanki z klasy, na które odstroiła się w dżinsy i bluzę, czego się spostrzegawcze, hehe, matki koleżanek spodziewały. No tak, sukienki nieczęsto wyciągane są z szafy ostatnio. Został nam czwartek. Szybka wizyta kontrolna w szpitalu, sprawdzić Isie oczy i już można odstawić dzieci do ciotki.
Ponieważ właściwie nie spodziewaliśmy się, że Leon jednak chętnie przenocuje w cudzym domu, skuszony perspektywą worka cukierków i innych niecnych czynów, nie zdecydowaliśmy się na nic konkretnego. Bardzo chciałam w końcu jakąś sztukę obejrzeć, bo mieszkam tu tyle lat i nie mogę się wybrać, oprócz Stomp'a, który widziałam sto lat temu, kiedy ciocia Kasia mnie, bo nas jeszcze wtedy nie było na świecie,  odwiedziła. Obiecywałam sobie tyle razy, bo jakżesz nie skorzystać z West End'u? Zawsze za drogo, najpierw zbierałam oszczędności na jakiś szlachetny cel, które potem i tak wydałam na na różne cele, w różnych, gorszych lub lepszych okolicznościach życia, potem przyszły dzieci, a z nimi brak mojej pensji i większe wydatki. No i jeszcze świadomość, że ja z nimi chcę te musicale oglądać, jak im się już włączy pamięć długotrwała. Odwlekałam. Aż do czwartku, na który się nastawiłam, i jakież rozczarowanie czułam, gdy nie doszłam do porozumienia z moim małżonkiem i konie końców nie obejrzałam żadnej sztuki. Wybrałam sobie rzeczy łatwe i przyjemne, lekkości mi się chce. Ślubny mój natomiast, wbrew pozorom, rozmiłowany jest w sztuce wyższej, operę lubi, historie miłośne o miłości głęboko romntycznej, z ariami do samego nieba. Na jego arie nie było biletów, na moje zwyczajne komedie, nie miał chęci.
Skończyło się na obiedzie w restauracji w centrum Londynu, z zespołem przygrywającym do kotleta.O którym nie wiedzieliśmy. Bo gdybyśmy wiedzieli, pewnie byśmy nie weszli, z racji tego, że kika restauracji wcześniej mój ślubny nie podzielił mojego entuzjazmu przed afiszem "dziś gramy do kotleta". On nie lubi. Ja lubię, lub rzec powinnam, lubiłam. Człowiek się cały czas uczy. Do kotleta już nigdy więcej, ani się na kotlecie nie skupiłam, ani na koncercie. Dopiero kiedy skończyliśmy kolację, a w kieliszku pozostało jeszcze kilka kropli wina, rozsiadłam się wygodnie, bym móc się delektować z lekka jazzującym zespołem. Wtedy mi się podobało, no.
Na okoliczność randki, z czeluści szafki wyjęłam buciki. Mają lat więcej, niz trwa moja emigracja. Pozwólcie, że nie będę liczyć.


Dzieci odebraliśmy w piątek wieczorem. Powłóczyłam się trochę ze ślubnym po mieście, zjadłam cornish pastry na peronie, czekając na pociag, wypiłam w kafejce kawę (stwierdziłam, że odkąd mąż kupił ekspres ciśnieniowy do kawy, nie potrafię lubić kawę z deptaka), przespacerowałam się brzegiem rzeki i już trzeba było wracać. 
Dzieci pewnie by mi padły, obładowane ciężarem wrażeń i prezentów, gdyby nie to, że razem z tatą były głooooodne i z entuzjazmem przystały na curry na wynos. Przede wszystkim na poppadoms. Skończyło się na bardzo późnym spaniu i marudnej sobocie. Nic im się dziś nie podobało, wszystko przynosiło grochy łez.
Mogłam więc, bez wyrzutów sumienia, zrobić nam kanapowy dzień filmowy.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...