Na samiutki koniec moich prywatnych wakacji zaczęło się robić super gorąco. Nic tylko się obrazić na świat. Jak tak można, taką fankę upałów tak zawodzić. Zwodzić i zawodzić. Obraziłabym się, gdyby nie to, że się boję, że nie wróci. Ten ukrop.
Zabrałam towarzystwo nad rzekę. Oni to taki pretekst byli, bo trochę głupio samej łazić po wodzie do kolan. Chyba.
Nie byli niezadowoleni, a nawet powiem, że szczerze uradowani.
Jeszcze tylko na sam koniec poszliśmy jak zawsze do cioci Marysi na imieniny, z kartkami. Co roku. Jako jedyna składa je na pamiątkę w skrzyni skarbów. O, no, zapytam babuni ile kartek od wnusiów zachowała.
I w drogę. Ostatni tydzień wakacji będzie w mieście, razem z Agatą i jej chłopakami.